Dentysta i fryzjer z pompą!
Jaś to już przedszkolak pełną parą także postanowiłam, że czas na jeszcze większe emocje dlatego zarejestrowałam go na pierwszą wizytę do stomatologa, żeby sprawdzić to szalone uzębienie oraz do fryzjera na małe poprawki po matczynych ekscesach z nożyczkami :)
W głowie Matki pojawiła się nagle myśl, że skoro u Jaśka mamy już kompletne uzębienie to chyba wypada sprawdzić czy nie kryje się za tym jakaś zgroza! :) Co jakiś czas spotykałam na placu zabaw albo w sklepie małego czorta co to biegał i szczerzył przy tym swoje piękne ale niestety często czarne zęby... Czarne zęby?
Rodzice często bagatelizują mleczaki bo to przecież tylko na chwilę, zaraz, zaraz i będą zęby stałe więc wtedy będziemy się martwić.
Chyba nie do końca tak jest bo przecież mleczaki to w końcu zębiska, które mają służyć maluchom na kilka ładnych lat więc po co dodatkowo fundować dziecku ich leczenie i "piękny" wygląd na węgielek?
Jak postanowiłam tak zrobiłam i zarejestrowałam Jaśka do stomatologa. Oczywiście wcześniej naczytałam się trochę gdzie by tu najlepiej udać się z 2,5 latkiem. Wiadomo dentysta to może być trauma na lata.
Sama pamiętam te wizyty u szkolnego dentysty. Masakra, katorga i strach jakbym już miała nie wyjść nigdy z tego gabinetu. Kiedyś nie było znieczulenia na żądanie i te borowanie na żywca....aż mnie ciarki przechodzą na samą myśl. Teraz to sobie wchodzę i z marszu informuję, że bez tego fajnego zimnego zamrażacza na pół twarzy nie pozwolę się dotknąć :) Wygodna JA! :)
Wybraliśmy stomatologa, który miał super opinie od rodziców małych dzieci.
Jasiek uwielbia wszystkie wyprawy w nieznane Mu miejsca i wtedy nie ukrywam jest najwygodniej bo jak nie wie gdzie jest to pilnuje się mamusinej "spódnicy" i ładnie idzie za rękę.
Do poczekalni wbiegł chętnie bo stało tam wielkie akwarium ze sporą ilością rebek, które od razu Go zainteresowały. Zaraz za Nami przyszła inna młoda mama z córeczką i Jasiek miał zajęcie :)
Oczywiście jak to On - poprzytulał, pocałował, pogłaskał dziewczynkę, która na szczęście nie uciekała od Niego jak poparzona. Widziałam jednak, że to nie jest jej pierwsza wizyta bo często podchodziła do Mamy z błagalnym wzrokiem - "proszę! wyjdźmy stąd!". Mama dzielnie się trzymała i pocieszała.
Dziewczynka miała wizytę przed Nami więc po jakimś czasie słychać było krzyki i płacz a Jasiek przeżywał to bardzo "dzidzi" przecież nie powinna płakać.
Starałam się nastrajać Go pozytywnie i tłumaczyłam co będzie działo się w gabinecie, że będzie miła Pani, która bardzo interesuje się ząbkami i fajnie byłoby jej pokazać jakie to piękne białaski Jasiek ma w buzi. Że będzie extra fotel co jeździ w górę i w dół i lampa, która świeci tylko dla Niego! :)
Jaś ma tak, że na wszystko się cieszy i nie boi się nowych wyzwań....jak się o nich mówi :) Trochę gorzej to wygląda w praktyce :)
Jak przyszła nasza kolej dzielnie wkroczył do środka i wspiął się na fotel dentystyczny. Pani włączyła fotel żeby podjechał wyżej i wtedy okazało się, że Jasiek nie jest zainteresowany otwieraniem buzi :)
Skończyło się na tym, że musiałam wziąć Go na kolana i razem podjechaliśmy pod lampę i lustereczko Pani Stomatolog :)
Buzia jednak nadal zamknięta. Wtedy Pani zaczęła mnie pytać czy myjemy Jasiowi zęby. - "Sam sobie myje zęby", - "Jak to sam? a podciera się też sam?", - "No po siku sam", - "A myje się sam?", - "Sam".
Pani była wyraźnie zdezorientowana i widziałam, że już wyobraża sobie te zęby....dziura na dziurze, wszędzie jakieś ciemne przebłyski i ta PRUCHNICA!!!!!!
Przy mojej pomocy udało Nam się otworzyć Jaśkowi buzię i Pani zrobiła przegląd maski.
Fajnie było obserwować jej minę kiedy okazało się, że wszystko jest w należytym porządku. Zaznaczyła jednak, że to My powinniśmy co jakiś czas umyć Jasiowi zęby aby zwyczajnie przyzwyczajać Go do tego, że raz na jakiś czas ktoś zagląda mu do buzi bo przecież inaczej u dentysty będzie do tego niechętny i nieufny.
Tutaj przyznałam jej rację chociaż wiem, że może być ciężko bo Jasiek lubi wszystko robić sam! :)
Po badaniu Pani pozwoliła pobawić mu się sączkiem, który udawał słonia pijącego trąbą wodę a na koniec dostał w nagrodę naklejki dzielnego maluszka :)
Zdecydowanie mogę uznać, że pierwsza wizyta u dentysty poszła super i ważne jest nastawienie. Moje nastawienie.
Ogólnie do wszystkiego staramy się podchodzić pozytywnie bo w końcu Jasiek bierze z Nas przykład. Obserwuje Nasze reakcje i ważne jest abyśmy swoim zachowaniem nie wystraszyli Go.
(od taka mała dygresja dla tych co czytali mój post o przedszkolu - tam kompletnie zawaliłam :))
Super poszło Nam u dentysty więc pora na fryzjera.
Od samego początku to w moich rękach były Jaśka włosy. Uwielbiałam te długie kołtuny i te Nasze zabawy obcinanymi kosmykami. No ale skoro przyszła pora na przedszkole to chyba wypada, żeby ktoś profesjonalnie dobrał się do tej małej głowy i zrobił na niej porządek :)
Poszliśmy do Fryzka w Olsztynie. Fryzjer przystosowany specjalnie dla małych dzieci. Kolorowo i wesoło.
Za fotel fryzjerski robi wyścigowe auto a zamiast lustra jest ekran, na którym lecą bajki :)
Pani ze zgrozą stwierdziła, że włosy są tak NIERÓWNO obcięte (na szczęście się przy tym uśmiechała a nie oceniała moje zdolności), że razem podjęłyśmy decyzję o użyciu maszynki do włosów żeby dojść z nimi do ładu.
I tak o to mój mały włosiasty Synek został prawie ogolony!
Myślałam, że dostanę załamania jak zobaczyłam te włosy na podłodze. Jasiek nie przypominał już samego Siebie. Nagle doszły mu dodatkowe 2 lata. To już nie był ten sam 2,5 latek a ja w tym momencie zostałam Mamą Jasia, który z wyglądu przypomina teraz 5 latka.
STRASZNE uczucie. Jakby mi doszło kilka lat i siwych włosów :)
Tutaj również czekała Go nagroda za super zachowanie. Pani wręczyła Nam dyplom z uciętymi kosmykami Jego włosów, do tego bańki mydlane i co najbardziej ucieszyło Jaśka - lizaka!!!
Dyplom i bańki przejęłam Ja bo lizak to jest TO!!! :)
Po tych dwóch wyprawach wiem, że Jasiek to naprawdę dzielny maluch, któremu nie straszne są nowe miejsca.
Podsumowując za Nami intensywne dwa tygodnie. Jasiek zaliczył przedszkole, dentystę i fryzjera....a wiem, że to dopiero początek takich podróży życia :)
Co najważniejsze. Nie warto się bać zabierać maluszki do takich miejsc. Trzeba ich oswajać im szybciej się da bo potem faktycznie na głowie będzie busz nad lewym uchem a łyso nad prawym a w buzi dwa kły i kamień węgielny :)
Miłej kawki! Ja może dzisiaj dalej powalczę w ogrodzie :)
Jasiek i przedszkole - czyli I etap - adaptacja
Długo mnie nie było, oj długo. Hania ma już prawie 9 miesięcy i jak to zwykle w tym okresie - zaczęła się interesować "nie tymi" zabawkami. Jasiek wpada w furię jak widzi, że jego autkiem bawi się ktoś inny i w domu mamy "małe" awantury. Nasza Malutka gada już po swojemu i potrafi w dość głośny sposób zasygnalizować, że coś jej się nie podoba albo, że w tej chwili właśnie domaga się uwagi :) Po Jej minie widzę lekkie "dajesz albo będzie wrzask!" i co zrobić? Jasiek leci do pomocy i klepka na komary ląduje na jej główce.... Oj dzieje się :)
O ich małym świecie i miłości kiedy indziej :)
Tym razem skupię się na wielkim "P" - czyli przedszkolu.
Już jutro oficjalny pierwszy dzień w przedszkolu jednak ostatni tydzień przebiegał Nam pod znakiem tygodnia adaptacyjnego.
28 sierpnia był ten pierwszy wyczekiwany dzień. Tydzień adaptacyjny był tylko dla chętnych i każdy pobyt w przedszkolu trwał 2 godziny dziennie. Uznaliśmy, że to idealny sposób na przetestowanie Naszych możliwości i przyzwyczajenie Jasia do nowej sytuacji. 2 godziny dziennie? Co to jest? Minie zanim się obejrzymy. Jasiek będzie się świetnie bawił bo przecież taki odważny i "tulaśny" do dzieci. My również pewni siebie. Zawieziemy, odstawimy, za 2 godziny odbierzemy uśmiechniętego, zadowolonego z życia 2,5 latka.
Tydzień adaptacyjny był dla Mnie ponieważ od poniedziałku to Michał ma zabierać Jasia.
Zawiozłam Jasia, przebrałam i oddałam w ręce Pani. Potem miałam 2 godziny dla siebie bo Hania miała zapewnioną opiekę więc pojechałam na zakupy i kawę. Po 2 godzinach odebrałam rozchichotanego i zadowolonego z przedszkola Jasia i pojechaliśmy na lody! :)
Tere fere!!!!!
Początek się zgadza jednak w kolejnych etapach trochę zawaliłam. Pierwszego dnia przyszło tylko troje dzieci z nowej grupy łącznie z Jasiem. Mieli te pierwsze dni spędzić z trochę starszą grupą, żeby zaznajomić się z salą, Paniami i zobaczyć z czym to się je.
Rzeczywiście oddałam Jasia w ręce Pani. Poszedł na pewniaka ale jak się okazało był przekonany, że Ja też idę do środka. Oczywiście moja ciekawość zwyciężyła i stwierdziłam, że posiedzę chwilkę na korytarzu żeby nasłuchiwać.
No i stało się....
Słyszę krzyki, płacz....coraz bliżej drzwi. Nagle Jasiek dobiera się do klamki i zaczyna się z nią szarpać. Słyszę kopanie i walenie pięściami. Histeria i to głośne "MAMUŚ!!!!!!!!" :( Wiem, że płacze i ja przyklejona do drzwi z drugiej strony też stoję i ryczę....Serce miałam ściśnięte i myślałam, że zaraz tam wbiegnę, żeby go "ratować".
Nie musiałam. Jasiek wydostał się z sali i na mój widok rzucił się na Mnie i przytulił tak mocno, że nie było rady Go odkleić.
Pani lekko zdziwiona moją obecnością z bezsilności poprosiła żebym weszła z Nim na salę i usiadła z tyłu po to, żeby tylko miał mnie na oku.
Jasiek jednak nie poddał się tak łatwo. Tak jak przykleił się wcześniej tak ciągle siedział ze mną na podłodze. Przekonywałam, tuliłam, prosiłam, zachęcałam, żeby poszedł do dzieci ale słyszałam tylko donośne"NIE!" i widziałam w Jego oczkach taki okropny ból. To było straszne... Płakać mi się chciało ale mimo to ciągle namawiałam Go na zabawę.
Po godzinie wyszliśmy z całą grupą na plac zabaw. Myślałam, że tam pójdzie lepiej bo podwórko to miejsce gdzie Jaś czuje się jak ryba w wodzie. A tu zonk. Ani piaskownica, ani huśtawka....nic Go nie interesowało tylko moje kolana.
Tak minął Nam pierwszy dzień w wielkim "P". Niestety 2 dzień był identyczny tylko, że tym razem inne nowe dzieci zapatrzone na Jasia też zaczęły histeryzować.... Ich rodzice pewnie trochę mnie wyklinali.
Trzeciego dnia miałam wielkie postanowienie. Trudno. Przecież od kolejnego poniedziałku to Michał będzie go zostawiał i niestety już na cały dzień i bez kilkugodzinnego siedzenia z Nim na podłodze na tyłach sali bo przecież musi iść do pracy. Tak więc w środę weszłam z Jasiem na salę, ucałowałam Go, przytuliłam najmocniej jak się da i powiedziałam Pani, że wychodzę na podwórko i w razie czego jestem pod ręką. Kiedy Jasiek nie patrzył bo akurat jego uwagę przykuła żółta koparka, wymknęłam się z sali i od razu wybiegłam z budynku. Słyszałam za sobą krzyki i płacz. Myślałam, że zwariuję. Usiadłam na schodach i czekałam.
Oczywiście długo to nie trwało. Szybko ruszyłam pod okna sali, w której bawiły się maluszki i stałam tak i beczałam nasłuchując płaczu Jasia.
Co jakiś czas mijali mnie rodzice innych maluchów i pocieszali, że będzie dobrze, że Panie kazały im iść do domu albo na zakupy. Widać dużo łatwiej było im okiełznać innych rodziców i ich dzieci kiedy mnie nie było w budynku....:/ No ładnie ! :)
W końcu przyszła do mnie jedna z Pań przedszkolanek i poinformowała mnie, że zamyka drzwi od przedszkola a Ja mam wrócić o 11:00. Co miałam robić?... Zapłakana wsiadłam do samochodu i od razu złapałam za telefon i zadzwoniłam do Michała Mamy. Tak się składa, że pracuje z Mamą dziewczynki, która chodzi do tego przedszkola i akurat jest w tej grupie starszaków, gdzie Jasiek był na tygodniu adaptacyjnym. Poprosiłam aby włączyły dostęp do kamer na sali i zobaczyły jak tam Jasiek. Czy ktoś z nim jest, czy ktoś go przytula, czy ciągle tak płacze....I jak na złość system się zawiesił.....
I pojechałam....
Naprawdę sama byłam zaskoczona swoim zachowaniem. Przeturlało mnie to przedszkole emocjonalnie. Nie byłam do tej pory świadoma ile takie rozstanie i zostawienie Jasia w obcym miejscu będzie Nas kosztowało. Dla Niego to była oczywista zmiana, z którą wiązały się płacz i histerie ale nie spodziewałam się, że Na mnie to się też tak odbije. Miało być spokojnie i na luzie a wyszła ze mnie histeryczka i Matka Wariatka.
Tak o to środa była ostatnim dniem kiedy odwoziłam Jasia bo czwartek i piątek przejął Michał. Ja już nie byłam w stanie a przecież to On od poniedziałku będzie musiał się z tym zmierzyć i lepiej zacząć teraz niż później.
Michał na pewniaka wkroczył z Jasiem do przedszkola i zostawił Go pod opieką Pań.
Z relacji wiem tylko, że Jasiek płakał na początku ale z każdą chwilą było już lepiej. A pod koniec pobytu Pani delikatnie zwróciła Michałowi uwagę, że lepiej będzie jak to on będzie odwoził Jasia do przedszkola.
Hmmm. Jasny sygnał dla Mamuśki co to siedzi pod salą i wyje do księżyca, żeby trzymała się z daleka bo rozwala system....Ech.
Jutro kolejny a zarazem pierwszy prawdziwy dzień w "P". Pierwsze śniadanie, leżakowanie, obiad i podwieczorek.
Muszę napić się czegoś mocniejszego!
Wakacje z dzieckiem cz I - czyli moja walka ze sobą
Już dawno nic nie pisałam ale na głowie tyle różnych spraw, że chwilami nie ogarniałam zupełnie tego co się dzieje :) Brakowało czasu na wszystko a do tego u Jasia rozpoczął się etap buntu a u Hani ząbkowanie.... Głowa mała.
Podjęliśmy decyzję o urlopie. Ostatni wspólny wyjazd pomijając 2 dniowy miesiąc miodowy :) mieliśmy 5 lat temu. Ostatnio Dzieci dały się Nam tak we znaki, że marzyliśmy o wakacjach we dwoje. Tak też zaplanowaliśmy sobie tygodniowy odpoczynek. Dzieci na wakacje do dziadków a My do Chorwacji. Wszystko było zaplanowane, rezerwacja małego taniego pokoiku byle było gdzie się przespać i po trochu zwiedzanie i leżakowanie na plaży.
Plany się zmieniły gdy wyjechaliśmy na weekend bez dzieci na początku czerwca. Brat Michała miał koncert i to też miała być dla Nas odskocznia. I wyobraźcie sobie, że ogarnęła Nas taka tęsknota za dziećmi, że w mig postanowiliśmy, że Jasiek jedzie z Nami do Chorwacji. Podróż samochodem więc Hania wg Nas nie dałaby rady.
I tutaj zaczęły się schody bo Jasiek nie miał żadnego dokumentu tożsamości. Na stronie biura paszportowego znalazłam wszystkie niezbędne informacje, które były potrzebne do wyrobienia paszportu dla Jasia.
Nie będę opisywała może całej drogi do wyrobienia tego paszportu ale zaznaczę, że wniosek złożyliśmy 19 czerwca z 7 lipca już mieliśmy być w trasie :) Także mało czasu a dodatkowo nie zanosiło się na to żeby paszport był wcześniej niż po miesiącu. Trochę Nas to załamało bo przecież już postanowiliśmy, że chcemy zabrać Jasia a teraz może się to nie udać. Potem dowiedziałam się, że wystarczy dowód osobisty dziecka i jego wyrobienie trwa krócej ale nawet na to było już za późno.
2 tygodnie przed wyjazdem Jasia dopadł bunt dwulatka. Pokochał słowo "NIE" i miałam wrażenie, że walczę z wiatrakami. Wszystko było nie tak. Jedzenie nie dobre, ubranka nie te, picie też mu nie smakowało. Większość posiłków lądowała na podłodze, picie na ścianach a do tego w całym domu rozlegał się głośny śmiech Jasia.
Zaczęło się - pomyślałam. Trzeba przeczekać i robić swoje ale chyba każda Mama ma takie momenty, że brakuje już sił.
Miałam nawet wątpliwości czy zabierać go na urlop bo już byłam do tego stopnia wyczerpana, że walczyłam z własnymi łzami, krzykami i wyrywaniem włosów z głowy. Jakby tego było mało Hania zaczęła ząbkować i książkowo najpierw dostała kataru....czyli nie mogła spać, jeść, marudziła i ogólnie była niezadowolona z życia. Potem chwila spokoju i stan podgorączkowy. Pojechałam z nią do lekarza bo w sumie nigdy nie wiadomo ale potwierdził, że to zęby a do tego pylenie i trzeba przeczekać....
Także 2 tygodnie bez snu i w nerwach. Chodziłam po ścianach i naprawdę czekałam na ten wyjazd.
Tydzień przed wyjazdem Jasiek dostał paszport. Cieszyłam się i byłam zawiedziona zarazem. Przecież chciałam żeby jechał ale z drugiej strony już byłam w takim stanie, że naprawdę marzyłam o odpoczynku.
Bycie Mamą to praca na cały etat, z nadgodzinami i pracą po nocach. Nie ma weekendów i świąt. Słyszałam takie głosy, że jak ma się dzieci to nie ma zmiłuj. Jedziesz na wakacje to z dziećmi bo to wakacje też dla nich. Ja to rozumiem jest jednak jedno ale.
Co ze Mną? Czy ja nie mam prawa na chwilę oddechu. To nie chodzi o odpoczynek fizyczny a psychiczny. Czas dla Mnie na nabranie dystansu. Oderwanie się na chwilę od codzienności. Przed samym wyjazdem czułam, że dzieją się już ze mną takie rzeczy, że byłam w dołku. Byłam zła na siebie bo mimo, że robiłam wszystko co w mojej mocy to i tak gdzieś tam z tyłu głowy pojawiała się myśl, że sobie nie radzę i nie jestem w pełni dobrą Mamą. I to własnie dobijało mnie jeszcze bardziej.
Czułam, że wyjazd bez Dzieci byłby lepszy dla mojej psychiki bo mogłabym poczuć tę tęsknotę i nabrać na nowo siły i pozytywnego podejścia do codzienności.
Jednocześnie chciałam bardzo, żeby Jaś jechał z Nami i tak samo bardzo chciałam, żeby nie jechał.
Postanowiliśmy, że jedziemy we trójkę, że Jasiek będzie miał Nas tylko dla siebie bo zaczął być w jakimś stopniu zazdrosny o Hanię. Damy Mu Nas na kilka dni :)
Wyjazd za pasem a tyle do zrobienia.
Dla dorosłych to dużo łatwiejsze przedsięwzięcie ponieważ w przypadku dziecka naprawdę trzeba dokładnie przemyśleć trasę, przebieg podróży, czym zając dziecko w trakcie jazdy, o której wyjechać, czy zatrzymać się na nocleg czy jechać na raz do celu, co zabrać ze sobą i w jakiej ilości, żeby Jaś miał swój mały świat ze sobą :)
Na wyjeździe :)
Aparat zawsze pod ręką :) Taka trochę moja choroba bo bez niego się nie ruszam. Tym razem Toruń, Chełmno i Stare Jabłonki w obiektywie szalonej Mamuśki :) Wyjazd bez dzieci... ale za to zarzucę Was pięknymi widokami tych miejsc :) Tylko dla wytrwałych :)