Lifestyle


Urodziłam dziecko

Urodziłam dziecko... Już nic mnie w życiu nie czeka - czyli o tym jak niektórzy postrzegają mnie obecnie. 


Decyzja o dziecku nie była spontaniczna. Długo nad tym rozmyślaliśmy, przegadaliśmy wiele wieczorów o tym jakie przyniesie to zmiany w naszym życiu i czy to dobry moment. 
Czy rzeczywiście jest dobry moment? Kiedy należy podjąć decyzję o posiadaniu dziecka żeby nie kolidowało to z naszym aktualnym życiem, planami i marzeniami. Chyba nie ma właściwej chwili. Albo się decydujesz albo nie i tyle w temacie. 
My zawsze chcieliśmy mieć gromadkę dzieci. W mojej głowie tworzyły się obrazy domu pełnego małych stópek, krzyku i śmiechu. Dla mnie decyzja o założeniu rodziny zawsze wiązała się z posiadaniem dzieci i taki mój urok :) 
Kiedy oznajmiliśmy wszem i wobec że spodziewamy się dziecka był ogólny szok ale gratulacje spływały z każdej strony. Niektórzy się dziwili że już, że dopiero rok po ślubie, że nie byliśmy jeszcze w tylu miejscach, że dom w budowie, że kredyt, że.... Dużo było tych że ale jakoś nie specjalnie nas to obchodziło. 
Oczywiście były ciężkie momenty. Ciąża była dla mnie mordęgą. Czułam się strasznie, mogłabym chyba podpisać się pod każdym objawem, który występuje w tym okresie. Trafiło mnie wszystko. Jakby ktoś wycelował we mnie zbiorem z podręcznika. 
Jedyne co mnie ratowało to nastawienie i poczucie humoru. Byłam jak alfa i omega... Tak tak to ja :) 




Często słyszałam po porodzie że Jaś jest taki spokojny, ładnie śpi i mało płacze bo ja w ciąży starałam się nie denerwować...oj denerwowałam się :) byłam jak wściekły pies. Nie, byłam jak wściekły pies, który uciekł że smyczy i połknął tornado. Tak właśnie się czułam i mój mąż pewnie tak mnie wtedy odbierał :) ale starałam się :) 
Kiedy urodził się nasz pierwszy syn był to dla nas nie lada szok. Totalne przewartościowanie życia i tego co jest teraz ważne. Można planować, wyobrażać sobie ten moment ale mimo to nie da się na niego przygotować. Wtedy też przychodzi ta chwila. Przynajmniej ja tak miałam że chciałam przez chwilę poczuć się jak wcześniej. Wyjść z domu, Spotkać się ze znajomymi, wypić kawę z przyjaciółką czy poczytać książkę. Nie chodziło o odcięcie się od dziecka. Zdecydowanie nie. Chciałam się chwalić tym szczęściem przed całym światem. Chciałam o nim opowiadać i czuć że ludzie to rozumieją. No i bum. Okazało się, że dla niektórych przestałam być już interesująca jako osoba. Tak jakby moje życie skończyło się w momencie urodzenia dziecka. 
Pamiętam ten pierwszy raz kiedy 3 tygodnie po porodzie spotkałam się z jedną z moich najlepszych koleżanek. I o dziwo nagle okazało się, że przestałam być zabawna...!? Jak to, ja? Nie ma że mną o czym rozmawiać? Przecież do tej pory buzie nam się nie zamykały a tu zaskoczenie. W 3 tygodnie po porodzie okazało się, że nadal wyglądam tak jakbym była w ciąży, nie mam idealnego make-upu, włosy w nieładzie i to ubranie jakieś takie.... Nie moje.... A no właśnie moje. Taki etap, taki czas i moje prawo do bycia nieidealna , niewyspana, nie najpiękniejszą. Uwagi do wyglądu olałam bo tak mam w zwyczaju... Ale do dzisiaj pamiętam jedno zdanie, które wtedy usłyszałam a wryło mi się bardzo dokładnie. - Już nic cię w życiu nie czeka. Ja mam tyle planów, nowa praca a ty nic. 
Co!!?? Czułam jakbym dostała cegłą po głowie. No niemożliwe. Jak to mnie nic już w życiu nie czeka... 
Tak, dotarło do mnie, że niektórzy tak mnie teraz postrzegają. Urodziła dziecko i na tym jej urok osobisty się zakończył. 
Halo. Ważne ogłoszenie. Zostałam Mamą. Nadal jestem tą samą osoba co kiedyś, może tylko starszą i mam nadzieję mądrzejszą. Ale to nadal ja. Nadal potrafię być zabawna, śmiać się do łez, tańczyć przy muzyce i gadać o głupotach. Nadal można mi się zwierzyć, wyżalić i opowiedzieć o swoich problemach. Nadal mam coś ciekawego do powiedzenia, mam swoje zdanie i rozum. Nie mam w głowie kaszki mannej. 
Urodziłam dziecko, zostałam Mamą i jestem z tego dumna. Tak, mam inne priorytety, tak, jestem na innym etapie życia ale nie przestałam być interesująca dla świata. 
Jeżeli ktoś woli swoje życie, swoją pracę, swoich nowych znajomych... Ok. Czasami za dużo gadam o dzieciach ok. Ale nie będę za to przepraszała. Moje życie wywróciło się do góry nogami ale ja kocham ten diabelski młyn. Będzie mi bardzo miło jak ludzie to zaakceptują i spróbują mnie zrozumieć nie wymazując z pamięci szalonej mnie. A jak nie to cóż. Drogi są różne, nie musimy iść wszyscy tą samą. Mam tylko nadzieję, że kiedyś się one znowu skrzyżują. 


Misja Matka - czyli kiedy wrócę do "pracy" 


Jaś urodził się w lutym 2015 roku. Środek tygodnia, noc, dokładnie godzina  1:45 :). W tym momencie czas się zatrzymał... Ale spokojnie, nie na długo :) 
Zaraz potem zaczął się maraton, inaczej tego nie mogę nazwać. Czy można wyobrazić sobie brak snu w wymiarze totalnym?! Oj :) Pamiętam jak ktoś mi kiedyś powiedział, żebym wyspała się w ciąży bo potem już się nie wyśpię :) Rozbawiło mnie to bardzo bo przecież przez ostatnie tygodnie ciąży prawie nie spałam. A to kręgosłup, a to pęcherz a to Jasiek wiercił się akurat wtedy kiedy reszta nie doskwierała :) Czekałam na poród z myślą, że właśnie jak już nic mnie nie będzie bolało to w końcu się wyśpię! :) 
Zonk... 



No więc kiedy wrócę do tej "pracy"? :) Może warto wyjaśnić, że aktualnie nie jestem na wakacjach :) Urlop macierzyński to świetna nazwa ale chyba tylko dla kogoś kto nie ma dzieci :) 
Jestem na pełnym etacie i nie przez 8 godzin a 24 na dobę 7 dni w tygodniu. Opiekunka, sprzątaczka, fryzjer, kucharka, ogrodnik, mechanik, ratownik medyczny, iluzjonista w jednym. A pewnie jeszcze parę dodatkowych fuch by się znalazło :) 
Nie mam normowanych godzin pracy bo i po co? :) Ciężko mi nawet ustalić kiedy dokładnie zaczynam dzień:) Czy liczyć od północy, od 3 czy od 6 rano? :) To niesamowite jak doba przestała mieć podział na dzień i noc :) 

Czasami czuję się jak przy odpowiedzi pod tablicą - to kiedy wrócisz do pracy? Bo powinnam chcieć i pewnie, że chcę wyjść do ludzi. Ale to co robię to też praca tyle że mam to szczęście, że kocham to co robię :) Tak jak inni mam problemy żeby wstać rano... A no poleżałabym sobie jeszcze trochę :) Dzień zaplanowany pod linijkę a i tak zawsze "Szef Czubryś" wymyśli coś nowego :) Na cito na już! :) Przynieś, podaj, włącz, wyłącz, tutaj, nie bo TUTAJ! :) No weź ogarnij tą ziemię z doniczki co to rozsypałem po całym domu, meblach, dywanach, Telewizorze! :) 
Pewnego dnia wyjdę do ludzi... Czy zazdroszczę tym co spełniają się zawodowo? Nie :) bo to by oznaczało, że mają lepiej. A wcale tak nie myślę. Czy tęsknię, a no pewnie, że tęsknię... Ale cieszę się tym czasem, który spędzam w domu z rodziną bo nie potrwa to wiecznie. 








Faszyn from raszyn - czyli jaka ze mnie fashionistka 


A no żadna :) Oczywiście lubię modę, chciałabym mieć super kiecki i latać po wybiegu jak gazela ale niestety. Nie ten adres. Co ja poradzę, że wysoka - niektórzy "miło" określają jako duża - i nic nie pasuje. 
Mój urok, że nie mieszczę się praktycznie w nic co mi się podoba. Tu nawet nie chodzi o rozmiar...tzn poniekąd. Coś co powinno leżeć jak ulał leży ale jak na młodszej siostrze. Ot taka niewymiarowa jestem .Wszystko do pępka albo do kostek. No jeny co za niefart. 
Jak zaszłam w ciążę to przy powiększającym się rozmiarze nawet na moment zaczęłam wciskać się w rzeczy większe, nie wyglądałam jak wieszak ani jak mutant w skarpetce ale co z tego jak czar prysł z kolejnymi miesiącami. Wtedy nie mieściłam się już w nic...Ratunku. 
No jasne, że mogłam zaopatrywać się w sklepie dla ciężarnych...przecież opływam w złocie i diamentach więc pare kiecek i spodni po 200 zł każda mnie nie zbawi...a jednak. Przecież zaraz wrócę do formy, kto jak nie ja?:) - piękne plany...gorzej z realizacją. Ale plany trzeba mieć... :) Brak ubrań przecież zmotywuje mnie do walki z kilogramami po porodzie. 
Więc postanowione. Nie będzie zakupów. Powciskam się w to co mam a najwyżej mam w garażu parę worków na ziemniaki...przerobi się a co!:) 
Dociągnęłam tak do 7 miesiąca i nawet worki się nie nadawały. 
Ale ale! Mąż! Po co komu mąż jak nie można pożyczać od niego ubrań. Tak więc zostałam fashionistką mody męskiej. Nawet kupiłam parę fajnych dresików dla męża na potem....bo przecież aktualnie to ja w czymś muszę chodzić. 


O zgrozo aktualnie nawet Michał w nich nie chodzi bo za duże :) Wyprawka do szpitala mnie nie przerażała bo przecież już raz w ciąży byłam i skompletowałam już to co najpotrzebniejsze. Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się na tydzień przed terminem porodu, że mój DZIANTIK szlafrok jest za mały. 
Ludzie! Przecież to niemożliwe. 
I tak o to musiałam zaopatrzyć się w nowy szlafrok XXXL. Dokładnie 3xX :) Ale...co nas nie zabije to nas wzmocni. Większa motywacja do walki po :) 
Może kiedyś zostanę fashionistką...tu się obetnie, tu się dorobi, tam się powciska i o....Fashion from raszyn gotowa do walki :)

Co mnie męczy co mnie dręczy 



Jestem typem człowieka który nie ma wygórowanych wymagań. Jestem prosta w obsłudze. Mam swoje pasje, zainteresowania a co najważniejsze mam swoje zdanie. Doceniam gdy ktoś potrafi przedstawić mi swoje racje bez narzucania mi swoich poglądów na siłę bo nie o to w życiu chodzi by wszyscy patrzyli na świat jednakowo.  Jestem gadułą... Michał może potwierdzić, że buzia mi się nie zamyka... No ale jak całymi dniami gugam albo sylabuję wyrazy do dwulatka to czuję, że w środku coś mnie rozsadza. I tak od progu zaczynam monolog jak Mężu wraca z pracy... Bo muszę! :) bo kipie z potrzeby gadania :) 
Można że mną pogadać o wszystkim, bez wyjątku. Lubię szczerość i ludzi otwartych, którzy potrafią dzielić się swoimi przeżyciami... Też tak mam. Nie lubię kolorowania rzeczywistości... Jest jak jest i rozmawiajmy o tym bo to wielka wartość potrafić mówić o tym co nas cieszy, śmieszy ale też o tym co nas boli i dręczy. 
To co dręczy mnie? :) 


Może nie wszystkim wiadomo ale kobieta ma coś takiego jak szósty zmysł. Od progu potrafi wyczuć bujdę.  Mam tu na myśli pewne opowiastki z życia, które nijak mają się do rzeczywistości. No powiedzcie czy nie wyczujecie na kilometr, że coś się nie zgadza? Że banan to przecież nie krzesło? Słucham czasami tego i mam wrażenie, że ktoś robi mnie w balona....czy tak ciężko pojąć, że potrafię łączyć fakty i niektóre rzeczy pamiętam?:) Nie wiem po co ludzie tak robią? Żeby zwrócić na siebie uwagę? Skupić na sobie całe otoczenie, żeby współczuć lub zazdrościć? No to taka rada nie zazdroszczę bo nie mam czego a jeżeli moje współczucie zostanie wystawione na próby to w końcu oleję temat...


Aluzje...uwielbiam! :) Niektórzy mają talent do przemycania swoich racji lub uwag w bardzo zgrabnym komentowaniu. Niby nic takiego ale jednak szpilka wbita. A szpilka choć mały to i tak pozostawia ślad. Kiedyś brałam do siebie wiele rzeczy. Można powiedzieć, że często się nimi zadręczałam. Z wiekiem mi chyba przeszło :) Jest jakiś pozytyw w tym, że latka lecą :) Są takie rzeczy, które jednak wyprowadzają mnie z równowagi. W środku aż się pienię gdy ktoś w subtelny dla siebie sposób oferuje mi swoja pomoc bo "coś go razi do tego stopnia, że on mnie wyręczy". Bo wiecie...był taki czas, że byłam wielorybem. Pływałam sobie po moim domku baaardzo powoli:) Z nóżki na nóżkę starałam się dojść z punktu A do punktu B....a w ciąży to czasami niezłe wyzwanie :) I szczerze! Sama widziałam, że coś wymaga pracy....ale no proszę! Przy dodatkowych 25 kilogramach nie miałam najmniejszej ochoty a co najważniejsze nawet możliwości wykonywać prace, które po 10 minutach kończyły się bólem kręgosłupa, zadyszką i leżeniem. Miałam przy kim skakać i na tym wolałam skupić swoją energię. Niektórzy doceniali a inni brali odkurzacz i latali po moim domu! No fajnie, chce to niech lata ale jeżeli przy tym słyszę komentarz, że "w końcu jest czysto" to krew mnie zalewała. Nie prosiłam o pomoc, jesteś w moim domu, wiesz na jakim jestem etapie i masz czelność robić mi takie uwagi? Dzięki...naprawdę doceniam pomoc ale szczerą, od serca gdzie sama mam możliwość podziękować a nie wysłuchiwać jakie to szczęście mnie potkało, że mam gości, którzy sprzątają po mnie w moim domu. Jeżeli tak niektórym przeszkadza bałagan to zapraszam jak dzieci mi podrosną i akurat nie będę w ciąży...Bo czasami tak jest....jesteśmy ludźmi, nie wiem czy odkurzacie, myjecie podłogę i okna każdego dnia. Ja nie a mój synek uwielbia smarować po oknach jogurtem :) Do tego pies nosem próbuje przecisnąć się przez szybę jak widzi sarnę i co? Mam biegać z każdym razem ze szmatką? Nie. To jest dom, w którym są dzieci, w którym jest pies i uwierzcie mi na słowo....nie biegają pająki, kurz nie fruwa i śmieci nie wypadają z kosza :)

Kolejna sprawa...jestem kobietą. To znaczy, że zależy mi na tym, żeby wyglądać dobrze. Może nie zawsze mam czas ale czasami potrafię się ubrać i umalować :) W ciąży parę razy usłyszałam, że jestem "grubaskiem"....niby prawda ale czy trzeba mnie tak określać? Ludzie! Hormony! :) Po takiej subtelnej uwadze potrafiłam przepłakać dwa dni....a niby nic. No i po porodzie dostałam tyle ciepłych słów i listę diet do przetestowania....Serio?! :) To tak a propo opisanej już aluzji....moje życie , moja sprawa....wara! Kiedyś zrzucę a jak nie zrzucę to moje kilogramy! Czy robię tym komuś krzywdę? Chyba nie :) Może warto skupić się na sobie a nie zaglądać komuś w skarpetki :)
I ostatnia rzecz, która mnie wręcz dobija. Ludzie rozmawiajmy ze sobą! :) Coś Cię boli, powiedz, postaram się zweryfikować swoje zachowanie. A jeżeli milczysz a potem po paru miesiącach walisz do mnie jak z torpedy to na co liczysz? Skąd mamy wiedzieć, że zrobiliśmy komuś przykrość skoro nic nie mówi. Ja wychodzę z założenia, że jeżeli coś mnie boli a nie mówię to zamykam buzię już na zawsze. Bo dlaczego miałabym mieć pretensje o coś czego nigdy nie starałam się wyjaśnić, wyprostować. Czasami ktoś może mieć gorszy dzień i biorę na to poprawkę. Jednak są rzeczy, których nie przemilczę. Staram się od razu wyjaśniać sytuację żeby nie było niedomówień. Przegiąłeś to Ci to powiem...Zwyczajnie, prosto w oczy. Nie będę się tym zadręczała miesiącami po kątach, dorabiała sobie teorii spiskowych a potem atakowała jak dziki kot. Te domysły...czy naprawdę warto?
O ile życie było by prostsze gdyby ludzie ze sobą rozmawiali, byli dla siebie mili i serdeczni. Czasami wystarczy postawić się w czyjejś sytuacji a nie próbować go poprawiać, przestawiać i pouczać. Pewnie, że lubię czasami wyrazić swoją opinię ale jak dostaję jasny sygnał, że nie jest to moja broszka to co mi do tego?:) Wolnoć Tomku w swoim domku i to jest piękne :)












Film - marzenie ściętej głowy




Pamiętam takie dni kiedy na wszystko był czas. Oj masa czasu na robienie rzeczy ważnych ale też pierdół, których nie docenia się kiedy są.
Praca pracą ale czas wolny! Ach...coś pięknego :) I co robiłam?
Były takie dni kiedy nie robiłam zupełnie nic. Siedziałam sobie na czterech literkach i zbijałam wiecie co :) Książki? Przecież mam czas, zaraz po jakąś sięgnę i przeczytam sobie od deski do deski bo teraz akurat mam czas wolny i nie porobię nic. Wyskoczyć na miasto? E tam, nie chce mi się. Dzisiaj posiedzę, poleniuchuję, jutro spotkam się ze znajomymi, przecież nie uciekną :)
Film? Tyle tego jest, od czego zacząć? Poszperam w internecie, zaraz coś znajdę, coś idealnie dla mnie. Ten nie, humor nie pasuje. Ten odpada bo przydałoby się coś weselszego. Ten za śmieszny. Ten za słabe oceny. Ten już oglądałam....może obejrzę po raz piętnasty? Nie. Szukamy dalej.
Pracy było sporo, budowa domu, ciąża. To pooglądam sobie na macierzyńskim.
Hahaha!!!
Kiedy urodził się Jaś każdy dzień był zaplanowany od deski do deski. Oczywiście nie przeze mnie. Jasiek sobie poustalał co i kiedy mam robić więc niech tak będzie.
Pobudka, karmienie, przewijanie, huśtanie, odbijanie, potem zaczęły się zupki, kupki i znowu zupki, kupki i przewijanie :) Tak od rana do wieczora. Kto by pomyślał, że takie maleństwo potrafi rozplanować każdy ułamek sekundy z mojego życia.
Nadchodził wieczór i od nowa plus kompanie, smarowanie, dopajanie i ....SPANIE! I tutaj powinna być ta chwila dla mnie. Dziecko śpi a Ja mam chwilę żeby zrobić coś dla siebie. W miasto nie pojadę bo za godzinę musiałabym być z powrotem a przecież zanim się wybiorę to jedyne co bym zdążyła to przekręcić klucz w drzwiach z jednej i drugiej strony. Książka...same poradniki albo kaczuszki. Pierwsza pozycja bez sensu bo w trakcie nauki życia głupio tak czytać, że coś robi się źle albo w ogóle się nie robi :) A kaczuszki? W ciągu dnia przeczytane z  pięć razy, historia znana na pamięć więc raczej podziękuję.
Film! Tak film to idealna opcja dla zmęczonej duszy. Nawet w telewizji coś leci, może warto


Przygotowana, czekam.

Aż tu nagle w mojej głowie dostrzegam malutkie przebłyski racjonalizmu. Kobieto! Za 3 godziny musisz nakarmić dziecko, potem za kolejne 3 i tak dalej i tak dalej. Zamiast siedzieć tu sobie wygodnie w tym pięknym fotelu może byś zaniosła swoje literki do sypialni i położyła się spać! Co prawda nie śpisz już kilka miesięcy i żyjesz ale w końcu raz na jakiś czas pozwalałaś sobie na trochę snu w godzinach nocnych. I ogarnia mnie smutek bo przecież ten głos ma rację. Jeżeli zaraz się nie położę to ominie mnie połowa czasu na sen jaki w ogóle przypadł mi w planach mojego dziecka.
Odkładam pilot i idę....a raczej drepczę pomalutku z jednego pokoju do drugiego gdzie czeka na mnie kawałek materaca i kołdry. Trochę zła kładę się do łóżka bo przecież miałam takie plany i dociera do mnie, że to łóżko to jakieś takie strasznie wygodne. Poduszka mięciutka, kołdra cieplutka. Przykładam głowę i ....dalej nie pamiętam bo pewnie zasnęłam :)
Ominął mnie film? Będzie kolejny:) Może za parę miesięcy a może jak dzieci pozwolą to trochę szybciej. Jasiek był na tyle kochany, że już od 9 miesiąca spał idealnie. Może Hania też przemyśli sprawę i pozwoli mi na odrobinę przyjemności tylko dla siebie :)










Zaufanie i odwaga - cygańskie dziecko



Zanim zostałam Mamą myślałam, że małe dzieci co do zasady boją się obcych. Często spotkałam się z sytuacją, że gdy poznałam jakieś dziecko znajomych to chowało się za nogami rodziców. Dopiero po dłuższej chwili kiedy już oswoiło się z moją obecnością zaczynało pomału podchodzić, zaczepiać i bawić się. 
Myślałam, że tak już jest i u nas będzie identycznie. Dla mnie to było normalne zachowanie dzieci, które zwyczajnie boją się tego czego nie znają. 
Kiedy pojawił się Jaś byłam pewna, że u nas będzie tak samo. 
Jak tylko wyszliśmy że szpitala pierwsze co zrobiliśmy to nie powrót do domu. Od razu pojechaliśmy w odwiedziny do rodziny. Zależało mi, żeby prababcia poznała Jasia ponieważ jako osoba starsza nie miała możliwości przyjechać do szpitala a późniejsze odwiedziny też w tamtym czasie nie wchodziły w grę. Tak nam się wizyta udała, że w ciągu pierwszych kilku tygodni objechaliśmy rodzinę, zapraszaliśmy znajomych i aklimatyzowaliśmy Jasia z otoczeniem. 
Od początku miał kontakt z dziadkami, wujkami i ciociami. Nie panikowaliśmy. Jeździliśmy z nim na budowę gdzie kręciło się mnóstwo ludzi. Musiał poznać kunszt budownictwa od podstaw :) 


Pierwszy raz Jaś został sam z dziadkami na weekend jak miał 5 miesięcy. Wypadło nam wtedy wesele a Jasiek nie bardzo lubił głośną muzykę więc woleliśmy mu tego oszczędzić. I wiecie co? Zniósł to rewelacyjnie!:)
Miesiące leciały a mój mały synek tak przyzwyczaił się do obecności osób trzecich, że nigdy nie okazywał strachu. Zawsze chętnie wyciągał ręce, od progu chciał się bawić i szukał kontaktu. Taki odważny Czubryś. Zapamiętał konkretne zachowania zupełnie obcych ludzi i do dzisiaj - a ma skończone dopiero 2 latka - pamięta, że akurat ten pan dał mu kiedyś lizaka i teraz też pewnie da więc zagląda do jego kieszeni :). Jak widzi babcie Kasię to automatycznie wyciąga ręce po mały samochodzik, który za każdym razem znajduje się w torebce babci przygotowany specjalnie dla niego. 
Jak przeprowadziliśmy się do domu to sąsiedzi z automatu zostali jego najlepszymi kompanami. Codziennie ciągnie mnie za rękę żeby pójść z nim do Pana, który ma kaczki, kury i króliki. Ba! są czasami nawet świnki:). Biegnie jak oszalały. Łapie Pana za rękę i każe zaprowadzić się do zwierzątek :). Na początku było mi głupio ale jak pisałam wcześniej na wsi to wygląda inaczej. Tutaj ludzie naprawdę są dla siebie sąsiadami, są pomocni i lubią swoje towarzystwo.

W ostatni weekend byli u nas znajomi. W pewnym momencie w domu było sześcioro dzieci w tym Jasiek, który był najmłodszy. I możecie sobie wyobrazić, że sam jeden zorganizował wyprawę i na czele tej gromady, gdzie przedział wiekowy to 2-11 lat - pokierował nią w stronę budynków gospodarczych sąsiadów! :) to było niesamowite. Ten nasz mały urwis zaplanował wycieczkę i nawet nie zamierzał dyskutować. Jedyne co pozostało to dać im do opieki jednego dorosłego, który cichutko trzymał się z tyłu całej akcji :) 


Uwielbia dzieci. Hania jest jego oczkiem w głowie. Codziennie zachowuje się jakby dostał prezent na dzień dobry - "dzidzi!!!!". 



Kiedy zabrałam go na zajęcia, które organizuje jedno z miejskich przedszkoli wpadł tam jak burza. Od razu złapał za zabawki, przysiadł się do grupki dzieci i wspólnie się bawili. Cudownie  było patrzeć na małego bohatera, który niczego się nie boi. 
Chciałbym żeby Hania też nie bała się ludzi i otaczającego ja świata. Cudownie jest patrzeć na dziecko, które ma swoje zdanie i wie czego chce. 
Myślę, że dużo w tym zasługi tego, że od samego początku był oswajany że wszystkim. Nie chuchaliśmy na niego przy każdej sytuacji. Chcieliśmy żeby samodzielnie stawiał kroki do wielkiego świata i udało się :) 


Sen niemowlaka - moje sposoby

Słodki sen - sposoby na sen niemowlaka (moje doświadczenia i tipy)


Jak wiadomo dzieci są różne. Jedne są bardziej podatne na wszelkie próby okiełznania malucha, inne niestety mniej. Jak to było w Naszym przypadku? Oczywiście początki były trudne. W trakcie ciąży z Jasiem zakupiłam kilka "fajnych" poradników dotyczących karmienia, usypiania i ogólnego zajmowania się małym dzieckiem. Może nie będę podawała tytułów i autorów bo na rynku jest tego mnóstwo i każdy znajdzie coś dla siebie. Wybrane przeze mnie poradniki miały wiele pozytywnych recenzji, niektóre mniej trafiały w moje wyobrażenia o dzieciach ale uważałam, że warto to sprawdzić. Po przeczytaniu setek stron na temat wychowywania dzieci myślałam, że nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Tyle metod, tyle możliwości. Na pewno coś się przyda. Będę przygotowana na każdą ewentualność :)
Kiedy urodził się Jaś okazało się, że nie jest to wszystko takie proste i zero jedynkowe. Na temat karmienia napiszę oddzielny post bo to dość obszerny temat....a i historii z tym związanych mam co nie miara :) Pierwszą osobą, która przewinęła Jasia nie byłam ja bo niestety poród był taki a nie inny i nie miałam możliwości więc do dzieła wkroczył Michał. Ręce trochę mu się trzęsły ale zdał egzamin śpiewająco. A że postanowił towarzyszyć mi w szpitalu za co jestem mu baaardzo wdzięczna to korzystałam z jego pomocy. To Michał również jako pierwszy wykąpał Jasia i tak trwa to do dzisiaj, również w przypadku Hani. Wieczorna kąpiel maluchów to jego domena. Ja miałam wrażenie, że nie dam rady utrzymać kręcącego się noworodka a mężczyzna wiadomo, zdecydowany, konkretny i nie ma zmiłuj :)


Po powrocie do domu zaczęliśmy już normalnie funkcjonować. Wiadomo, że taki maluszek potrzebuje opieki 24 godziny na dobę....ale jednak noce trochę przytłaczały. Człowiek zmęczony, ledwo patrzy na oczy a dziecko nie rozróżnia pory czuwania od pory spania. Dla niego nie ma różnicy czy to dzień czy noc, karmić trzeba co 3 godziny, przewinąć, zabawić, pobujać, pogrzechotać, ponosić, znowu przewinąć, a tu się ulało, a tam coś wylało....i tak okazało się, że te poradniki to o kant d....warte. Bo skoro powinnam spać wtedy kiedy dziecko śpi co kto to wszystko ogarnie w międzyczasie? Częstotliwość przebierania takiego noworodka jest zatrważająca. Niby dziecko leżące to jak się ubierze raz to powinien być spokój. Ale każdy rodzić wie, że ciśnienie niektórych "spraw" totalnie rozwala system! :) Ile razy zdarzało się, że coś co powinno być w pieluszce było wszędzie! Zdarzało się, że nawet pod szyją :) Jak to możliwe?! Spróbujcie potem rozebrać takiego brudaska :) Czasami body zamiast przez głowę ściągałam przez nogi bo nie wiadomo było jak to łapać :)
Sen...bardzo mi tego brakowało. Były takie momenty, że zasypiałam w trakcie karmienia! Dziecko je a ja śpię i mam tu na myśli karmienie w fotelu. Dobrze, że podłokietniki były wysoko to ręce nie leciały a przez nie dziecko :) Totalne wyczerpanie organizmu. Jak Jaś zasypiał to po piętnastu minutach sam się wybudzał. Jak? Odruch moro. Każdy kto ma dziecko wie co to takiego. Są to mimowolne ruchy kończynami, nad którymi takie maleństwo nie panuje. A że bardzo często w trakcie takiego odruchu Jaś czy Hania potrafili uderzyć się własną dłonią w twarz to od razu płacz i oczywiście koniec ze spaniem. Zaczęłam więc kombinować. Znalazłam w internecie jeden fajny sposób. Otulacz.... No ale przecież nie będę kupowała kawałka szmatki za kilka stówek. Miałam już wcześniej dla Jasia jeden cienki kocyk, który był w miarę rozciągliwy. Kompletnie nie szło mi zawijanie go tak jak to było na filmikach instruktażowych więc robiłam to po swojemu. Główną zasadą było to aby maluch miał skrępowane ręce wzdłuż ciała. Na tyle mocno, żeby w trakcie odruchu moro nie było wstanie rozwinąć się z kocyka. Do dzieła :) Miałam tylko jedno zastrzeżenie. Przecież jak zawinę tak dziecko i położę na pleckach to różne rzeczy mogą się wydarzyć. Niemowlaki potrafią ulewać w każdym momencie, niekoniecznie tylko po jedzeniu.

Najlepszym rozwiązaniem było układanie dziecka na boku...no ale jak zawinięte to się przewraca. Taki wiązany bączek kiwał się raz w jedną raz w drugą stronę....i jak tu spać? Kolejnym krokiem było obkładanie Jasia poduszkami. Zawinięty, na boczku, obłożony tak że nie mógł się przewrócić....Trochę to było komiczne. Ale udało się! :) Wtedy pierwszy raz Jaś a potem Hania przespali swoje pełne 2 godziny. To był dla mnie taki szok, że nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Co chwila tylko zerkanie czy oddycha, czy się nie przekręcili....Wszystko działało.Kolejny zgrzyt we śnie pojawił się jak polepszał im się słuch. Zaczęli reagować na głośniejsze rozmowy, muzykę, telewizor. No i co teraz? Przypomniało mi się, że kiedyś wyczytałam, że dzieci najbezpieczniej czują się nie tylko jak są tak pozawijane ale jak nie czują na około siebie zbyt dużo otwartej przestrzeni. Jedną i porad było nałożenie na twarz dziecka cieniutkiej pieluszki tetrowej. What?! Przecież to krok do uduszenia się małego dziecka. Otóż nie. Tetrowa pieluszka, oczywiście rozłożona, jest bardzo przewiewna. Skoro moje dzieci spały na boczku to kładłam pieluszkę obok ich twarzy tak żeby sprawdzić reakcję i okazało się, że maluchy same przysuwały twarz do pieluszki i zasypiały. Tak im było chyba najmilej. Oczywiście Jaś już tego nie potrzebuje ale Hania ciągle tak robi. Z czasem tak Jaś jak i Hania zrobili się na tyle silni, że zaczęli wykopywać się z otulaczy. Ale już przyzwyczajeni do swoich pór spania i miejsc nie wybudzali się. Oczywiście powoli zanikał też odruch moro więc nie wybudzali się już sami. Mimo rozplątania się z otulacza nadal spali. Zaobserwowałam, że tą wolną ręką przysuwali sobie pieluszkę tetrową bliżej twarzy. Ot taki sposób :)


Otulacz okazał się zbędny. Drzemki zaczęły robić się coraz dłuższe. Wieczór oczywiście codziennie musi wyglądać tak samo. W większości poradników jest napisane, żeby nakarmić dziecko, wykąpać i położyć spać. Ale jak kąpać maluszka po karmieniu? To grozi wybuchem! :) U nas więc najpierw zawsze jest kąpiel, pielęgnacja a na końcu karmienie. Po wszystkim od razu odkładamy dzieci spać. Wiadomo, że na początku zależało nam na tym, żeby rano spać jak najdłużej to im później kładliśmy dzieci do spania nocnego tym dłuższa przerwa do następnego karmienia.
22:00 do łóżek a o 1-2 w nocy pobudka, potem kolejna o 5 i zanim zje i zaśnie to już 6 rano....A mój sen?!:/  Najgorsze było to, że łóżeczko Hani było w naszej sypialni. Budziłam się na każde jej jąknięcie....a może się nie budziłam bo trudno czuwanie nazwać snem. Za każdym razem zrywałam się do niej a w większości przypadków nie było takiej
potrzeby. Kobiety jednak tak mają. Zwykłe mruczenie a tu już na równych nogach i sprawdzasz czy maluch żyje :) W końcu podjęłam decyzję o wyprowadzeniu Hani do pokoju Jasia. Miałam elektroniczną nianię....ale to praktycznie to samo. Słychać w niej wszystko. A ja teraz na dodatek musiałam biegać o drugiego pokoju. Przyszedł jednak taki dzień, że niania zaczęła odmawiać współpracy. Zauważyłam, że słyszę Hanię wcześniej niż niania daje mi znaki. Aż w końcu rozwaliła się totalnie. Był to taki stresujący sprawdzian...zabrać Hanię z powrotem do sypialni czy zaufać intuicji. Postanowiłam się sprawdzić.
Od tamtego momentu śpimy wszyscy. Ja nie jestem na wiecznym czuwaniu i przez swoje latanie nie wybudzam tym samym Hani. Nie wiem czy to zasługa oddzielnych pokoi, otulaczy, pieluszek...czy może innych magicznych sztuczek ale Hania (a kiedyś Jaś) zasypia o 20:30 i śpi ciągiem do 5:00. Szybkie karmienie i kolejny sen do 8 rano.
Jak na wstępie - każde dziecko jest inne i ma inne reakcje. Warto jednak podjąć próby aby ułatwić życie sobie i maluchom. Oczywiście to czy Mama śpi to trochę inna bajka bo czuwamy ciągle. Są takie noce, że nie mogę spać bo co pół godziny biegam popatrzeć na śpiące dzieci.
Tyle, że już nie muszę....ale chcę :) Na swój sposób się wysypiam... 
Miłej porannej kawy :)


Dobre dni - gorsze dni

Dobre dni - gorsze dni


Dobre dni a gorsze dni czyli jak nie zapaść na nowo w sen zimowy i zacząć działać :)


Nie wiem jak Was ale mi ta pogoda zwyczajnie ostatnio odbierała radość z życia. Niby wiosna a za oknem szara jesień i do tego nic nie zapowiada, że będzie lepiej. 
Człowiek tak się snuje po domu i normalnie się odechciewa. Gdyby nie dzieci, które z samego rana robią mi pobudkę to chyba zapadła bym w zimowy sen...nie żartuję. 
Nawet do pisania nie miałam weny....jak tu usiąść do komputera kiedy nawet palce zimują? Tyłek trochę osiadł i rusza się tylko na zawołanie "MAMA!". 


Na prima aprilis pogoda zrobiła psikusa i wyszło słońce. Ba! Nawet temperatura pozwoliła na to, żebym wcisnęła cztery literki w krótkie spodenki i było opalanko na tarasie. Przyjechali znajomi i człowiek w końcu poczuł, że zaczyna się budzić do życia. Ale litości! Po dwóch dniach słońca znowu to samo...W domu zawalisko. Taka jesienna demolka nawet w głowie, że co da sprzątanie. Ręka się nie chce wyciągnąć, kolano zgiąć i tak mijałam szerokim łukiem co napotkałam na drodze. Pewnego dnia postanowiłam w złości umyć okna...może to dlatego słońce nie chce wpaść do nas na dłużej? No więc umyłam, wyszorowałam, wypucowałam...i spadł deszcz. Błoto i pyłki znowu osiadły na tych metrach szkła a Jasiek postanowił je wspomóc i wysmarował okna od środka jogurtem....Załamka. No to już człowiek myśli, że koniec...nie ma sensu. Tak by się chciało wcisnąć jak kuleczka w róg sofy z kubkiem gorącej herbaty i nakryć kocem aż po czubek głowy...Tak...takie malutkie marzenie :)

I nagle budzę się rano a przez zasłony coś próbuje się przedostać. Słońce! Trochę tego porannego ciepła...aż serce się raduje. Jakby też siły nowe. Hania szybko nakarmiona, Jasiek czeka w kolejce biegając między pokojami z wielką ciężarówką w ręce. Hop siup, ubrany! Schodzimy na dół. Po drodze znalazły się dwie pary spodni, kubeczek, jedna skarpetka i dwoje dzieci na rękach. A co tam! Biegnę dalej. Pies wypuszczony na dwór, zmywarka opróżniona...to ładujemy kolejną. Ach tak sobie szybko zetrę z blatu no to i może suszarkę umyję....ale gdzie wsadzić jak to czyste, to może i szuflady poprzecieram. Bez namysłu jakbym dostała prądem po gatkach biegam w te i we wte i tylko smażę twarz promieniami słońca wpadającymi przez okno. Tu zabawka, tam koszyczek....pasuje więc wkładam, autka do wiaderka, klocki do pudełka...od razu jaśniej! :)


Stolik w salonie umyłam bo przecież jak pogoda ładna to i żywe kwiatki gdzieś ładnie się muszą komponować. O i może w końcu coś na działce podziałamy! Od razu telefon do Michała, że plany na popołudnie i o dziwo słyszę, że w niego też jakaś nadzieja wstąpiła. Nawet zdjęcia porobiłam. Dzieci na podwórku to Matka szaleje z cyfrówką po wsi i cyka na czym się jej oko zawiesi! 


Dopiero teraz zauważyłam, że drzewa mi kwitną! Kwiaty na wiśni i migdałowcu! Magnolia pokazuje kolory. No żyć się chce!




Michał wraca z pracy i od razu do dzieła! W ciągu kilku dni słońca agrowłókniną wyścieliliśmy kawałek działki i posadziliśmy rośliny! Mój dzielny mąż złapał za łopatę i bez narzekań wkopał chyba z 50 sztuk zielonek, które ja kupiłam miesiąc wcześniej ale póki co cieszyły oko na tarasi i jednocześnie dołowały mnie tym bardziej im więcej deszczu za oknem. Michał normalnie jak królewicz na białym rumaku biegał z tym szpadlem i kopał. Gdyby tak jeszcze zbierał swoje skarpety a nie rzucał je gdzie popadnie to normalnie IDEAŁ nie facet! :)
Kiedy słońce za oknem to w głowie pojawiają się pomysły! Mam takie poczucie, że dam radę ze wszystkim. Mimo strachu i niepewności podjęłam się nowej roli i póki co zobaczymy co z tego wyjdzie. Może i o tym z czasem napiszę...jak już odwagi będzie więcej :) 
Dzisiaj znowu szaro i ponuro...ale jakoś mniej depresyjnie bo w końcu mamy maj! :) Czekam na te grille, może trawnik, jakiś drink z palemką na tarasie. Szykują się wyjazdy, koncerty....coś nie tylko dla oka ale i mojej biednej pozimowej duszy :)
Trzymajcie kciuki, a ja trzymam za Was co by się te skarpety dalej nie walały :)
Buźka :)

Mój dwulatek - szał rozwojowy 


Opowiem Wam trochę o moim małym bziku na punkcie Jasia :) 
Czubryś jako pierworodny w Naszym miocie zawsze był i pewnie będzie oczkiem w głowie całej rodziny. Wesoły do granic możliwości, tulaśny do wszystkiego co tylko wpadnie mu w ręce i milusiński jak aniołek w Disneylandzie. Ale żeby nie było tak słodko - jest też trochę niecierpliwy, zawzięty i chwilami nerwowy - te cechy pewnie ma po mnie.... Jestem jakby trochę wariatka :) 


Od początku Jasiek szybko przyswajał informacje i wszelkie nowinki. Tu masz oczko, tam pępuszek, tu jest brzuszek a tam... Czasem nie ma nic :) Strasznie mnie to cieszyło, że taki mądrala Nam rośnie. Przecież każdy rodzic pałał by dumą. Otwarty do ludzi, wielki bohater i samouk :) 
Jedyny problem, który owszem dostrzegałam ale jakoś wcześniej nie uważałam, że to takie istotne - nie ma zbyt wielu okazji do zabaw z rówieśnikami. Owszem u sąsiadów są małe dzieci ale starsze od Jasia i już zajęte swoim przedszkolem i szkołą. Jest jak jest. Mieszkamy na wiejskiej kolonii i liczyliśmy się z tym, że na miejscu zbytniego kontaktu z dziećmi miał nie będzie. 
Na początku kiedy był jeszcze malutki jeździłam z nim po różnych placach zabaw w poszukiwaniu kompanów do rozboju. Niestety rzadko kiedy takie wypady kończyły się sukcesem. Nie wiem o jakich porach dnia rodzice wychodzą z dziećmi na spacer bo jakoś nie było praktycznie nikogo zarówno przed jak i popołudniu. Może jak widzieli, że Jasio nadchodzi - na pewniaka w obce progi - uciekali gdzie pieprz rośnie? :) Piaskownice świeciły pustkami.... 


A potem przyszła ciąża. Oj.... Nie miałam wtedy siły pakować Nas do samochodu i ruszać w Polskę w poszukiwaniu dzieci. I tak o to mój mały Szkrab mimo wielkiej miłości do każdej "dzidzi" nie miał możliwości ćwiczyć swoich umiejętności poznawczych na przypadkowo spotkanych dzieciach :). 


Po urodzeniu Hani postanowiłam zabrać Jasia do miejsca z rodzaju Małpiego Gaju. I tu kolejne rozczarowanie bo znowu nie było tam dzieci...oczywiście tych nieplanowanych. Tak, tak! Nauczona doświadczeniem umówiłam się z koleżankami, że dołączą ze swoimi gromadkami :) Tym razem było z kim się bawić jednak Jaś nie bardzo wiedział jak się do tego zabrać. Ma manię obserwowania więc robił to co umie i lubi najbardziej... Przyglądał się :) patrzył uważnie na barwiące się dzieci jakby kodował sposób porozumiewania się zwierzątek tego samego gatunku :) Jak to tak razem? Jedną zabawką? Czego te dzieci ciągle ode mnie chcą? :) Udało mu się parę razy zaliczyć wspólny zjazd do basenu z piłeczkami i uważam, że był to wyczyn nie z tej ziemi :) Jasiek pod koniec cieszył się jak nigdy. Przełamał swoją ciekawość i zamienił ją we wspólną zabawę.
Po tym wypadzie oczywiście zaraz okazało się, że ma zapalenie oskrzeli więc coś tam złapał... Hania przywłaszczyła sobie trochę tych zarazków i proszę... wiejski szpital jak się patrzy :) 
Podjęliśmy kolejną próbę... Tym razem zabrałam Go na zajęcia dodatkowe do przedszkola w Olsztynie. Ooo! Ile dzieci.... Dosłownie tłumy... Przyznam się, że miałam pewne swoje oczekiwania co do tych zajęć. Myślałam, że będzie coś co sprawi, że dzieci się zintegrują, poznają i będą mogły wspólnie nauczyć się czegoś nowego - w końcu od września Jaś idzie do przedszkola i chciałam, żeby trochę przyswoił sobie zasad współżycia społecznego przedszkolnego :). Przeliczyłam się niestety. Był totalny misz masz. Zero kontroli i faktycznego zainteresowania dziećmi jako grupą. Każde dziecko bawiło się same ze sobą - ewentualnie z rodzicem :) Cieszyłam się, że na około biegają dzieci ale nie wniosło to nic nowego dla samego Jasia. Każdy sobie, kupa rozrzuconych zabawek, rodzice biegający za swoimi dziećmi po 3 salach i ogólny wrzask. Nie było wspólnej zabawy, integracji, jakiegoś wspólnego bodźca. Jasiek jak to Jasiek - zamiast skakać z dziećmi na poduszki to stał przy nich i za każdym razem jak jakieś dziecko wygramoliło się już z tego pierza sprawdzał czy aby nie zrobiło sobie "kuku". Taki mój mały ratownik medyczny :) Zwyczajnie robił to co potrafił najlepiej a nikt nie pokazał mu, że można inaczej - oczywiście Matka (czyli Ja:)) nie była w tej chwili autorytetem i też latał samopas. Zresztą nie bardzo chciałam ingerować w to co robi, zależało mi na tym aby poczuł się swobodnie i nie odczuwał na karku mojego nieustannego bezdechu :)


Dobra ...Postanowiłam podjąć ostatnią próbę. Już ostatkiem sił znalazłam w Olsztynie jeszcze jedno miejsce gdzie mogłam zabrać Jasia. Może to dziwne ale słabo tu z takimi inicjatywami. A może ja zwyczajnie nie umiem się w tym odnaleźć. 
Pojechaliśmy we wtorek na zajęcia gdzie grupa liczy zaledwie 8-10 dzieci + rodzice. Sala jedna, mała ale przytulna i kolorowa. Grupa działa już chyba kilka miesięcy bo ludzie się tam znali. Jaś był rodzynkiem pierwszakiem :) 


Dopiero na tych zajęciach zobaczyłam jak bardzo potrzeba mu konkretnych zajęć w grupie. Kontaktu z dziećmi. Jest trochę szalony i skupia się na tym co go interesuje, reszta jest nieważna :). Zajęcia były dokładnie takie na jakie liczyłam - Dzieci wraz z rodzicami skakali, biegali, wykonywali polecenia, pokazywali te same figury, udawali ciuchcię lub kaczuszki. Jasiek oczywiście jak przystało na Pana obserwatora - biegał na środku i co chwila zatrzymywał się przy jakiejś parze i uważnie im się przyglądał :) Jak coś go bardzo zainteresowało potrafił z prędkością światła wykonać polecenie... Musiał poznać miejsce, wszystko tam było dla niego nowe - a nowe przecież trzeba odkryć :). Najbardziej chyba podobało mu się sprzątanie. Zabierał wszystkim piłeczki bo przecież On najlepiej wie gdzie powinny być schowane :) W domu od małego uczyliśmy mu, że po zabawie klocki są w pudełku a autka w wiaderku - chociaż tyle na tych zajęciach pokazał :) Zrozumiałam też, że to co mi się wydaje, że jest dla za trudne mogło powodować, że w jakiś sposób blokował jego rozwój. Nie wiem dlaczego ubzdurałam sobie, że niektóre kolory są oczywiste i proste do nauki a inne nie - taki mój chory wymysł:) Popełniałam błędy, które na tych zajęciach ktoś mi je wskazał i wytłumaczył że nie trzeba się bać o Jasia bo to mądry i inteligentny chłopiec - mądrzejszy niż mi się wydaje :) Dostałam jak obuchem w głowę, że moje dziecko już nie jest niemowlaczkiem a dwulatkiem, który naprawdę potrafi wykonywać polecenia, bawić się i rozumie to co mi się wydawało dla niego totalną magią.


Podjęliśmy też decyzję o odstawieniu smoczka. Kiedyś nie był tak do niego przywiązany ale teraz już widać jaką miłością darzy to małe ustrojstwo :) 



Podsumowując! :) Zabieramy się za rozwijanie umiejętności u Naszego Czubrysia. Zdolny Maluch i pojętny więc powinno pójść nieźle. Tylko ta delirka smoczkowa... Strach się bać bo nerwus po Matce więc czekają Nas ciężkie dni :) 
Pogoda się przynajmniej poprawia to może humor będzie lepszy i więcej sił do działania :)




Pierś czy butelka  - czyli jak nie zwariować i nie dać się zastraszyć.


Długo zabierałam się do napisania tego posta. Temat ważny i dyskusyjny dla wielu osób... Ale nie dla mnie chyba, że dotyczy dzieci, które w jednej ręce trzymają telefon, w drugiej kanapkę a popijają mlekiem prosto od Mamy i to jeszcze na grillu u znajomych - ale nie oceniam :)
W pierwszej ciąży miałam plan. Obejmował karmienie piersią przynajmniej przez pół roku a jak dobrze pójdzie to i dłużej. Nie byłam jednak na tym punkcie zbyt zafiksowana. Starałam się nie nakręcać żeby potem się nie rozczarować. Wiadomo jak jest. Poradniki, podręczniki. Wszędzie "doradzają" karmienie piersią jednak nigdzie nie jest jasno napisane, że w przypadku gdy takiej możliwości nie ma - nie załamywać się i iść dalej. Dokładnie opisują co zrobić żeby to mleko było, jak dbać o siebie podczas karmienia piersią i jak przystawiać dziecko aby dobrze ssało. Tyle w temacie. Naprawdę ciężko znaleźć porady co wtedy gdy te opcje odpadają. Tak jakby innych możliwości nie było albo były tematem tabu. Trochę to nakręca spirale, że niekarmienie piersią jest czymś złym. 


Pamiętam jak na szkole rodzenia położna prosiła abyśmy na następne zajęcia zastanowili się jak długo planujemy karmić piersią. Obgadaliśmy to z Michałem i te 6 miesięcy uznaliśmy za optymalny czas. Tak się złożyło, że do odpowiedzi poszliśmy jako ostatnia para a przed Nami wszyscy uparcie podawali minimum rok a niektórzy i 2 lata. Wtedy My - 6 miesięcy. Możecie wyobrazić sobie te spojrzenia? Jakbym co najmniej powiedziała, że zamierzam swoje dziecko zagłodzić albo wystawić na tydzień na balkon dla świętego spokoju. Obstawaliśmy przy swoim i tutaj charakter zajęć delikatnie się zmienił. Postanowiłam jednak nie iść za tłumem bo taka moda, bo tego ode mnie wymagają otoczenie i poradniki.

Nie oceniam na tym polu innych i za bardzo nie rozumiem kiedy ludzie wchodzą z butami w czyjeś życie i starają się na siłę przeforsować swoje racje. 
Nadszedł dzień porodu i przyszła pora na karmienie oj jak mi pięknie szło. Jasiek był spokojny, ładnie ssał i nieźle spał... I tak nam minęły 2 dni w szpitalu kiedy okazało się, że Jaś spada z wagi. Okazało się, że praktycznie przez 2 dni nic nie jadł bo nie miałam mleka. No jak to? Przecież wszędzie jest napisane, że mleko będzie na pewno i to na dodatek w ogromnych ilościach. W drugiej dobie powinien być nawał - termin znany chyba tylko dla Mam (tzn że pokarmu ma być tyle, że nie ma co z nim zrobić) :). U nas niestety tak nie było. Pewnie miał na to wpływ przebieg porodu i to, że miałam przetaczana krew, słabe wyniki i w ogóle różne takie.  Jasiek przez to, że nie jadł spadł ponad 10% na wadze a do tego dostał żółtaczki. Oczywiście zostawili nas w szpitalu i miał naświetlania wtedy razem z jedną położna postanowiliśmy dać Jasiowi butelkę żeby coś w ogóle zjadł a jednocześnie zaczęłam walczyć o pokarm. Te herbatki, konkretne jedzenie, laktator, który masakrował mnie doszczętnie i fizycznie i psychicznie. Ciągnęłam i ciągnęłam przez kilka tygodni aż trochę się to rozbujał. Niestety musiałam dokarmiać butelką żeby Jasiek się najadał. I wtedy postanowiłam, że nie będę się zadręczała. Pewnie znajdą się osoby, które powiedzą, że mało się starałam, że to wymaga czasu itp. I tak i nie. Nie wszędzie działa to jednakowo i nie uogulniajmy. Przynajmniej ja wyznaje taką zasadę. Każdy robi to co uważa za słuszne i najlepsze dla dziecka i jego samego. 
Udało mi się karmić Jaśka pół na pół przez 5 miesięcy i jestem z tego zadowolona. Potem już całkiem straciłam pokarm. Czy płakałam nad tym? Nie bo jaki to ma sens?:) 
Wyszłam z założenia, że niezdołowana Mama to szczęśliwa Mama. A szczęśliwa Mama to szczęśliwe dziecko :) 


Jaś super jadł z butelki i szybko dawaliśmy mu poznać nowe smaki. Myślę, że dzięki temu je teraz wszystko i nie wybrzydza. Chodzą opinie, że dziecko na butelce często choruje bo nie ma tej matczynej odporności. Jakoś u Nas ten pogląd się nie sprawdził i Jasiek to okaz zdrowia. Ma dwie ręce, dwie nogi, nie ma rogów czy ogona. Często też zarzuca się kobietom, że gdy nie karmią piersią to odbierają dziecku bliskość Matki....Terefere! A gdzie jest powiedziane, że nie przytulamy dziecka, że go nie całujemy, ściskamy, gilgoczemy. Czy tylko "cycek" jest tu równoznaczny z bliskością i okazywaniem miłości dziecku?
Jak zaszłam w ciążę z Hanią to już z podejściem, że co ma być to będzie. Będzie mleko to super, nie będzie też nie ma tragedii. Po to jest mleko modyfikowane i butelki :) 
Po porodzie jedna położna bardzo chciała mnie przekonać do laktatora jednak nauczona doświadczeniem... Oczywiście własnym - odmówiłam. Stwierdziłam, że jeżeli nie dam rady karmić piersią to nie, bez przesady. Uznałam, że będę przystawiała bo może coś się ruszy ale tym razem już nie chciałam głodzić dziecka. Tym bardziej, że z laktatorem nie ukrywajmy trzeba siedzieć i siedzieć a co z Jaśkiem? Dla mnie ważniejsze było żeby Hania jadła a Jasiek miał poczucie, że ciągle jest dla mnie najważniejszy i mam dla niego tyle czasu co wcześniej.

Wtedy dopiero zobaczyłam jak bardzo niektórzy mają hopla na punkcie karmienia piersią. Położna stwierdziła, że jak to ujęła "odmawiam karmienia" - mimo, że właśnie w tym momencie miałam Hankę przy piersi. Powiedziałam jasno, że nie odmawiam karmienia ale na laktator się nie zdecyduje. To pogroziła mi pediatrą i że mam na piśmie jej dać, i tu znowu, że "odmawiam karmienia". Byłam zniesmaczona ale to w końcu Ona się zdziwiła bo Pani Pediatra mnie poparła. Skoro znam swoje ciało i możliwości oraz już przez to przechodziłam to jest to moja decyzja i wara komukolwiek do jej komentowania... Oczywiście tak tego nie ujęła ale tak to odebrałam :) swoją drogą super kobieta :) 
Położna wyszła wkurzona a ja miałam spokój. 
Hania super się rozwija. I tu podobnie jak u Jasia też jej niczego nie brakuje. Nasz lekarz mówi na nią Kluska :) 


Mam czasami wrażenie jak czytam artykuły, posty czy komentarze na różnych forach, że jak nie robi się tego co wszyscy to zaraz jest się na napiętnowanym. Tego nie rozumiem bo wychodzę z założenia, że każda Mama chce dla swojego dziecka jak najlepiej. Ktoś chce i może karmić piersią to karmi, ktoś chce ale nie może to ratuje się różnymi sposobami a jak ktoś w ogóle nie chce to czy to powód do oceny i dawania "dobrych rad"? 
Czy nie lepiej żeby każdy sam decydował o sobie? Wyjść jest wiele, świat idzie do przodu i czasami warto skorzystać z możliwości jakie Nam daje zamiast się zamartwiać lub co gorsza oceniać innych. 




7 nieszczęść - czyli macierzyństwo nie takie idealne

7 nieszczęść - czyli macierzyństwo nie takie idealne



Chwila oddechu bo dzieci mają drzemkę. Cudem jest, że udało mi się tak wykalkulować tą jedną godzinę spokoju w ciągu dnia kiedy śpią w tym samym czasie.

Pomyślałam, że temat jest warty napisania ze względu na bombardujące w mediach zdjęcia wypielęgnowanych fit Mam, które słodko opowiadają o cudach i malinach macierzyństwa. Słucham tak tego czasami, oglądam zdjęcia i wywiady i zaczynam liczyć.

Dieta pudełkowa? No jasne, 1500 zł miesięcznie na jedną osobę minimum....i do tego prawie nic tam nie ma. Może to i fit i zdrowe ale przy dwójce dzieci chyba energii mi by z tego nie wystarczyło a po miesiącu musiałabym przerzucić się na pieluchy tetrowe bo na pampersy chyba by nic nie zostało w budżecie :)

Siłownia? Jasne, codziennie podnoszę ciężary raz 14 kg a raz 9 kg. Dziewiątkę znacznie częściej bo ząbkuje to i wypada. Inne super ćwiczenia to szybki marsz, bieganie i ćwiczenie zręczności w łapaniu wszystkiego co leci albo zostało rzucone z niewyjaśnionych powodów przez Jasia. Póki co na inne wymyślne zabiegi, które miały by pomóc
mojej figurze być extra fit odpadają ze względów logistycznych :)
Fryzjer, kosmetyczka...a co to takiego? :)




To tak śmiechem żartem bo to tylko zewnętrzne aspekty macierzyństwa.
Powiem szczerze, że dzisiaj jest ten dzień. Przypada parę razy w miesiącu. Czasami nawet dwa razy w tygodniu... ZAPAŚĆ. Zapaść nerwowa, która doprowadza do blokady totalnej.
Budzisz się rano i już wiesz....tak to dzisiaj jest ten dzień. Patrzę w oczy Jasia i wiem, biorę Hanię na ręce i tak...to uczucie narasta.
Zgroza.....ale nie dam się. Trzeba myśleć pozytywnie. Dam radę. Jednak ta zapaść ciągnie się za mną po całym domu.
Tak! Czułam to. Zaczyna się.
Hania zaczyna płakać. Zaczęła ząbkować więc wcale mnie to nie dziwi ale przy tym najlepiej jej na rękach u Mamusi. No i jak tu Matkować drugiemu Bąblowi, kiedy mniejsze nie da się odłożyć? Kojarzycie, że w Ameryce Prezydent ma taki guzik. Jak naciśnie na ten guzik to może rozpętać piekło nie z tej ziemi? No to wyobraźcie sobie, że aktualnie u Nas w domu taki guzik ma Hania....na plecach. Jak tylko odkładam ją do łóżeczka to się zaczyna. Pociski lecą z każdej strony. Najgorsze są granaty hukowe....Histeria dość szybko zamienia się w spazmy i jak po uderzeniu granatu człowiek nie słyszy własnych myśli, dźwięczy w uszach i błędnik szaleje.


Czasami nie ma siły i musi przeczekać....a to woda się gotuje, a to muszę coś sprzątnąć, a to zupę przemieszać....no zwyczajnie nie da się mieć niemowlaka non stop na rękach....Ale ten dźwięk. Jakby ktoś rozrywał mi głowę od środka. Oczywiście siłą rzeczy cała moja uwaga skupia się na Hani....ale ale! Jasiek....i tutaj kolejny wątek historii :)


Jasiek jak to cudowny dwulatek potrzebuje mnóstwa uwagi. Pewnie, że czasami zajmuje się sam sobą, bawi się samochodami, układa wieże z klocków, rysuje....ale zawsze jak na złość akurat wtedy kiedy mam armagedon z Hanią, Jasiek się dołącza. Wiem, że to jego sposób na zwrócenie na siebie uwagi bo dlaczego niby wszystko ma się kręcić wokół Hani.


Zaczyna się....

"Mama piciu", no to z Hanką w jednej ręce lecę do kuchni po kubek...Ale nie ma lekko. Bo nie to.. "Mama niee" - Tamto? "Niee!" - to? - pokazuję dalej "Niee!....Znowu biorę do ręki pierwszą wersję...Hura! Zadowolony, jednak to :) .....To kubek nie ten, teraz chce w filiżance...od tak, żebym dłużej z nim postała. Tak razem sobie to picie robimy :) Leci układać klocki a ja próbuję odłożyć Hanię....nie da rady bo wrzask. Ok, spróbujemy za chwilę, póki co niech się uspokoi, pohuśtam :) Jasiek po krótkiej zabawie zabiera swoja filiżankę i zaczyna z nią biegać po domu...a najlepiej za psem. Tak, to dopiero zabawa. Sok się leje po podłodze w ślad za nimi....A ja ta trzecia! Zaraz za Jaśkiem, próbuję go złapać i ratować to co zostało...Złapany...filiżanka pusta. Hania oparta na biodrze a drugą ręką na kucaka wycieram....Głowa mi pęka bo Jasiek bez filiżanki i tak nie zamierza odpuścić psu i biegają dalej.




Dla chwili spokoju włączam Jaśkowi bajkę na youtubie. Milion bajek, coś wybierzemy. Podjął decyzję. Zadowolony, Hania wybaczyła i dała się odłożyć na 10 minut. Spróbuję zrobić sobie kawę.... Jasiek po 2 minutach chce inną bajkę...Zmieniam..tez nie ta. Może być ta, ale tylko na minutę bo już nie ciekawa, teraz autka...nie Masza i
Niedźwiedź, nie Teletubisie! Nieeee! :)


Są takie dni, że mam w nosie, czy włosy są umyte, dresy zaplamione a w lutrze odbicie 100-latki. Nie zawsze mam siłę. Nie zawsze mi zależy.
Denerwuje mnie jednak ta moda na porównywanie zdjęć w sieci...Matka idealna-Matka codzienna. Co to w ogóle jest? To tak jakby ktoś próbował przekonać mnie, że stół to stół. Przecież wiem! Macierzyństwo to nie bajka i po co uświadamiać tych którzy mają to na co dzień albo tych, którzy i tak te zdjęcia obejrzą ale bardziej dla śmiechu bo taka moda.
Czasami czuję się jak bohaterka filmu akcji. Dzisiaj bohater poniósł klęskę ale jutro znowu się podniesie i będzie walczył dalej....bo o tym jest film :)


Dzieci to wielkie wyzwanie.....czasami mam ochotę rozłożyć ręce i niech się dzieje co chce. Może się nie pozabijają, może dom się nie rozleci, może pies to przeżyje.
Czy zdarza mi się podnieść głos? Jasne....nie raz. Czy jestem z tego dumna? Nie, ale jestem tylko człowiekiem. Czy mam takie momenty, że zamknęłabym za sobą drzwi? Pewnie...ale tylko na chwilę. Złapać oddech i wracać :)
Nie zastanawiam się jakie byłoby moje życie bez dzieci....zwyczajnie nie jestem w stanie sobie już tego wyobrazić. Kocham ich do granic możliwości ale to nie znaczy, że nie ponoszę czasami klęski...Bo tak jest.
Walczę jednak sama ze sobą bo taka moja rola. Rola Mamy :)





Wakacje z dzieckiem cz I - czyli moja walka ze sobą 


Już dawno nic nie pisałam ale na głowie tyle różnych spraw, że chwilami nie ogarniałam zupełnie tego co się dzieje :) Brakowało czasu na wszystko a do tego u Jasia rozpoczął się etap buntu a u Hani ząbkowanie.... Głowa mała.
Podjęliśmy decyzję o urlopie. Ostatni wspólny wyjazd pomijając 2 dniowy miesiąc miodowy :) mieliśmy 5 lat temu. Ostatnio Dzieci dały się Nam tak we znaki, że marzyliśmy o wakacjach we dwoje. Tak też zaplanowaliśmy sobie tygodniowy odpoczynek. Dzieci na wakacje do dziadków a My do Chorwacji. Wszystko było zaplanowane, rezerwacja małego taniego pokoiku byle było gdzie się przespać i po trochu zwiedzanie i leżakowanie na plaży.
Plany się zmieniły gdy wyjechaliśmy na weekend bez dzieci na początku czerwca. Brat Michała miał koncert i to też miała być dla Nas odskocznia. I wyobraźcie sobie, że ogarnęła Nas taka tęsknota za dziećmi, że w mig postanowiliśmy, że Jasiek jedzie z Nami do Chorwacji. Podróż samochodem więc Hania wg Nas nie dałaby rady. 
I tutaj zaczęły się schody bo Jasiek nie miał żadnego dokumentu tożsamości. Na stronie biura paszportowego znalazłam wszystkie niezbędne informacje, które były potrzebne do wyrobienia paszportu dla Jasia.


Nie będę opisywała może całej drogi do wyrobienia tego paszportu ale zaznaczę, że wniosek złożyliśmy 19 czerwca z 7 lipca już mieliśmy być w trasie :) Także mało czasu a dodatkowo nie zanosiło się na to żeby paszport był wcześniej niż po miesiącu. Trochę Nas to załamało bo przecież już postanowiliśmy, że chcemy zabrać Jasia a teraz może się to nie udać. Potem dowiedziałam się, że wystarczy dowód osobisty dziecka i jego wyrobienie trwa krócej ale nawet na to było już za późno. 
2 tygodnie przed wyjazdem Jasia dopadł bunt dwulatka. Pokochał słowo "NIE" i miałam wrażenie, że walczę z wiatrakami. Wszystko było nie tak. Jedzenie nie dobre, ubranka nie te, picie też mu nie smakowało. Większość posiłków lądowała na podłodze, picie na ścianach a do tego w całym domu rozlegał się głośny śmiech Jasia. 
Zaczęło się - pomyślałam. Trzeba przeczekać i robić swoje ale chyba każda Mama ma takie momenty, że brakuje już sił. 
Miałam nawet wątpliwości czy zabierać go na urlop bo już byłam do tego stopnia wyczerpana, że walczyłam z własnymi łzami, krzykami i wyrywaniem włosów z głowy. Jakby tego było mało Hania zaczęła ząbkować i książkowo najpierw dostała kataru....czyli nie mogła spać, jeść, marudziła i ogólnie była niezadowolona z życia. Potem chwila spokoju i stan podgorączkowy. Pojechałam z nią do lekarza bo w sumie nigdy nie wiadomo ale potwierdził, że to zęby a do tego pylenie i trzeba przeczekać....
Także 2 tygodnie bez snu i w nerwach. Chodziłam po ścianach i naprawdę czekałam na ten wyjazd. 


Tydzień przed wyjazdem Jasiek dostał paszport. Cieszyłam się i byłam zawiedziona zarazem. Przecież chciałam żeby jechał ale z drugiej strony już byłam w takim stanie, że naprawdę marzyłam o odpoczynku. 
Bycie Mamą to praca na cały etat, z nadgodzinami i pracą po nocach. Nie ma weekendów i świąt. Słyszałam takie głosy, że jak ma się dzieci to nie ma zmiłuj. Jedziesz na wakacje to z dziećmi bo to wakacje też dla nich. Ja to rozumiem jest jednak jedno ale. 
Co ze Mną? Czy ja nie mam prawa na chwilę oddechu. To nie chodzi o odpoczynek fizyczny a psychiczny. Czas dla Mnie na nabranie dystansu. Oderwanie się na chwilę od codzienności. Przed samym wyjazdem czułam, że dzieją się już ze mną takie rzeczy, że byłam w dołku. Byłam zła na siebie bo mimo, że robiłam wszystko co w mojej mocy to i tak gdzieś tam z tyłu głowy pojawiała się myśl, że sobie nie radzę i nie jestem w pełni dobrą Mamą. I to własnie dobijało mnie jeszcze bardziej. 
Czułam, że wyjazd bez Dzieci byłby lepszy dla mojej psychiki bo mogłabym poczuć tę tęsknotę i nabrać na nowo siły i pozytywnego podejścia do codzienności.
Jednocześnie chciałam bardzo, żeby Jaś jechał z Nami i tak samo bardzo chciałam, żeby nie jechał.
Postanowiliśmy, że jedziemy we trójkę, że Jasiek będzie miał Nas tylko dla siebie bo zaczął być w jakimś stopniu zazdrosny o Hanię. Damy Mu Nas na kilka dni :)
Wyjazd za pasem a tyle do zrobienia. 
Dla dorosłych to dużo łatwiejsze przedsięwzięcie ponieważ w przypadku dziecka naprawdę trzeba dokładnie przemyśleć trasę, przebieg podróży, czym zając dziecko w trakcie jazdy, o której wyjechać, czy zatrzymać się na nocleg czy jechać na raz do celu, co zabrać ze sobą i w jakiej ilości, żeby Jaś miał swój mały świat ze sobą :)






Jasiek i przedszkole - czyli I etap  - adaptacja



Długo mnie nie było, oj długo. Hania ma już prawie 9 miesięcy i jak to zwykle w tym okresie - zaczęła się interesować "nie tymi" zabawkami. Jasiek wpada w furię jak widzi, że jego autkiem bawi się ktoś inny i w domu mamy "małe" awantury. Nasza Malutka gada już po swojemu i potrafi w dość głośny sposób zasygnalizować, że coś jej się nie podoba albo, że w tej chwili właśnie domaga się uwagi :) Po Jej minie widzę lekkie "dajesz albo będzie wrzask!" i co zrobić? Jasiek leci do pomocy i klepka na komary ląduje na jej główce.... Oj dzieje się :) 

O ich małym świecie i miłości kiedy indziej :)



Tym razem skupię się na wielkim "P" - czyli przedszkolu.
Już jutro oficjalny pierwszy dzień w przedszkolu jednak ostatni tydzień przebiegał Nam pod znakiem tygodnia adaptacyjnego. 
28 sierpnia był ten pierwszy wyczekiwany dzień. Tydzień adaptacyjny był tylko dla chętnych i każdy pobyt w przedszkolu trwał 2 godziny dziennie. Uznaliśmy, że to idealny sposób na przetestowanie Naszych możliwości i przyzwyczajenie Jasia do nowej sytuacji. 2 godziny dziennie? Co to jest? Minie zanim się obejrzymy. Jasiek będzie się świetnie bawił bo przecież taki odważny i "tulaśny" do dzieci. My również pewni siebie. Zawieziemy, odstawimy, za 2 godziny odbierzemy uśmiechniętego, zadowolonego z życia 2,5 latka.
Tydzień adaptacyjny był dla Mnie ponieważ od poniedziałku to Michał ma zabierać Jasia. 
Zawiozłam Jasia, przebrałam i oddałam w ręce Pani. Potem miałam 2 godziny dla siebie bo Hania miała zapewnioną opiekę więc pojechałam na zakupy i kawę. Po 2 godzinach odebrałam rozchichotanego i zadowolonego z przedszkola Jasia i pojechaliśmy na lody! :)

Tere fere!!!!!





Początek się zgadza jednak w kolejnych etapach trochę zawaliłam. Pierwszego dnia przyszło tylko troje dzieci z nowej grupy łącznie z Jasiem. Mieli te pierwsze dni spędzić z trochę starszą grupą, żeby zaznajomić się z salą, Paniami i zobaczyć z czym to się je. 
Rzeczywiście oddałam Jasia w ręce Pani. Poszedł na pewniaka ale jak się okazało był przekonany, że Ja też idę do środka. Oczywiście moja ciekawość zwyciężyła i stwierdziłam, że posiedzę chwilkę na korytarzu żeby nasłuchiwać. 
No i stało się.... 

Słyszę krzyki, płacz....coraz bliżej drzwi. Nagle Jasiek dobiera się do klamki i zaczyna się z nią szarpać. Słyszę kopanie i walenie pięściami. Histeria i to głośne "MAMUŚ!!!!!!!!" :( Wiem, że płacze i ja przyklejona do drzwi z drugiej strony też stoję i ryczę....Serce miałam ściśnięte i myślałam, że zaraz tam wbiegnę, żeby go "ratować". 
Nie musiałam. Jasiek wydostał się z sali i na mój widok rzucił się na Mnie i przytulił tak mocno, że nie było rady Go odkleić. 
Pani lekko zdziwiona moją obecnością z bezsilności poprosiła żebym weszła z Nim na salę i usiadła z tyłu po to, żeby tylko miał mnie na oku. 
Jasiek jednak nie poddał się tak łatwo. Tak jak przykleił się wcześniej tak ciągle siedział ze mną na podłodze. Przekonywałam, tuliłam, prosiłam, zachęcałam, żeby poszedł do dzieci ale słyszałam tylko donośne"NIE!" i widziałam w Jego oczkach taki okropny ból. To było straszne... Płakać mi się chciało ale mimo to ciągle namawiałam Go na zabawę. 
Po godzinie wyszliśmy z całą grupą na plac zabaw. Myślałam, że tam pójdzie lepiej bo podwórko to miejsce gdzie Jaś czuje się jak ryba w wodzie. A tu zonk. Ani piaskownica, ani huśtawka....nic Go nie interesowało tylko moje kolana. 
Tak minął Nam pierwszy dzień w wielkim "P". Niestety 2 dzień był identyczny tylko, że tym razem inne nowe dzieci zapatrzone na Jasia też zaczęły histeryzować.... Ich rodzice pewnie trochę mnie wyklinali.


Trzeciego dnia miałam wielkie postanowienie. Trudno. Przecież od kolejnego poniedziałku to Michał będzie go zostawiał i niestety już na cały dzień i bez kilkugodzinnego siedzenia z Nim na podłodze na tyłach sali bo przecież musi iść do pracy. Tak więc w środę weszłam z Jasiem na salę, ucałowałam Go, przytuliłam najmocniej jak się da i powiedziałam Pani, że wychodzę na podwórko i w razie czego jestem pod ręką. Kiedy Jasiek nie patrzył bo akurat jego uwagę przykuła żółta koparka, wymknęłam się z sali i od razu wybiegłam z budynku. Słyszałam za sobą krzyki i płacz. Myślałam, że zwariuję. Usiadłam na schodach i czekałam. 
Oczywiście długo to nie trwało. Szybko ruszyłam pod okna sali, w której bawiły się maluszki i stałam tak i beczałam nasłuchując płaczu Jasia. 
Co jakiś czas mijali mnie rodzice innych maluchów i pocieszali, że będzie dobrze, że Panie kazały im iść do domu albo na zakupy. Widać dużo łatwiej było im okiełznać innych rodziców i ich dzieci kiedy mnie nie było w budynku....:/ No ładnie ! :)
W końcu przyszła do mnie jedna z Pań przedszkolanek i poinformowała mnie, że zamyka drzwi od przedszkola a Ja mam wrócić o 11:00. Co miałam robić?... Zapłakana wsiadłam do samochodu i od razu złapałam za telefon i zadzwoniłam do Michała Mamy. Tak się składa, że pracuje z Mamą dziewczynki, która chodzi do tego przedszkola i akurat jest w tej grupie starszaków, gdzie Jasiek był na tygodniu adaptacyjnym. Poprosiłam aby włączyły dostęp do kamer na sali i zobaczyły jak tam Jasiek. Czy ktoś z nim jest, czy ktoś go przytula, czy ciągle tak płacze....I jak na złość system się zawiesił.....


I pojechałam....



Naprawdę sama byłam zaskoczona swoim zachowaniem. Przeturlało mnie to przedszkole emocjonalnie. Nie byłam do tej pory świadoma ile takie rozstanie i zostawienie Jasia w obcym miejscu będzie Nas kosztowało. Dla Niego to była oczywista zmiana, z którą wiązały się płacz i histerie ale nie spodziewałam się, że Na mnie to się też tak odbije. Miało być spokojnie i na luzie a wyszła ze mnie histeryczka i Matka Wariatka. 
Tak o to środa była ostatnim dniem kiedy odwoziłam Jasia bo czwartek i piątek przejął Michał. Ja już nie byłam w stanie a przecież to On od poniedziałku będzie musiał się z tym zmierzyć i lepiej zacząć teraz niż później. 
Michał na pewniaka wkroczył z Jasiem do przedszkola i zostawił Go pod opieką Pań. 
Z relacji wiem tylko, że Jasiek płakał na początku ale z każdą chwilą było już lepiej. A pod koniec pobytu Pani delikatnie zwróciła Michałowi uwagę, że lepiej będzie jak to on będzie odwoził Jasia do przedszkola.

Hmmm. Jasny sygnał dla Mamuśki co to siedzi pod salą i wyje do księżyca, żeby trzymała się z daleka bo rozwala system....Ech. 

Jutro kolejny a zarazem pierwszy prawdziwy dzień w "P". Pierwsze śniadanie, leżakowanie, obiad i podwieczorek. 
Muszę napić się czegoś mocniejszego! 





Dentysta i fryzjer z pompą! 



Jaś to już przedszkolak pełną parą także postanowiłam, że czas na jeszcze większe emocje dlatego zarejestrowałam go na pierwszą wizytę do stomatologa, żeby sprawdzić to szalone uzębienie oraz do fryzjera na małe poprawki po matczynych ekscesach z nożyczkami :)

W głowie Matki pojawiła się nagle myśl, że skoro u Jaśka mamy już kompletne uzębienie to chyba wypada sprawdzić czy nie kryje się za tym jakaś zgroza! :) Co jakiś czas spotykałam na placu zabaw albo w sklepie małego czorta co to biegał i szczerzył przy tym swoje piękne ale niestety często czarne zęby... Czarne zęby?
Rodzice często bagatelizują mleczaki bo to przecież tylko na chwilę, zaraz, zaraz i będą zęby stałe więc wtedy będziemy się martwić.

Chyba nie do końca tak jest bo przecież mleczaki to w końcu zębiska, które mają służyć maluchom na kilka ładnych lat więc po co dodatkowo fundować dziecku ich leczenie i "piękny" wygląd na węgielek?
Jak postanowiłam tak zrobiłam i zarejestrowałam Jaśka do stomatologa. Oczywiście wcześniej naczytałam się trochę gdzie by tu najlepiej udać się z 2,5 latkiem. Wiadomo dentysta to może być trauma na lata. 
Sama pamiętam te wizyty u szkolnego dentysty. Masakra, katorga i strach jakbym już miała nie wyjść nigdy z tego gabinetu. Kiedyś nie było znieczulenia na żądanie i te borowanie na żywca....aż mnie ciarki przechodzą na samą myśl. Teraz to sobie wchodzę i z marszu informuję, że bez tego fajnego zimnego zamrażacza na pół twarzy nie pozwolę się dotknąć :) Wygodna JA! :)


Wybraliśmy stomatologa, który miał super opinie od rodziców małych dzieci. 

Jasiek uwielbia wszystkie wyprawy w nieznane Mu miejsca i wtedy nie ukrywam jest najwygodniej bo jak nie wie gdzie jest to pilnuje się mamusinej "spódnicy" i ładnie idzie za rękę.

Do poczekalni wbiegł chętnie bo stało tam wielkie akwarium ze sporą ilością rebek, które od razu Go zainteresowały. Zaraz za Nami przyszła inna młoda mama z córeczką i Jasiek miał zajęcie :)
Oczywiście jak to On - poprzytulał, pocałował, pogłaskał dziewczynkę, która na szczęście nie uciekała od Niego jak poparzona. Widziałam jednak, że to nie jest jej pierwsza wizyta bo często podchodziła do Mamy z błagalnym wzrokiem - "proszę! wyjdźmy stąd!". Mama dzielnie się trzymała i pocieszała.
Dziewczynka miała wizytę przed Nami więc po jakimś czasie słychać  było krzyki i płacz a Jasiek przeżywał to bardzo "dzidzi" przecież nie powinna płakać. 
Starałam się nastrajać Go pozytywnie i tłumaczyłam co będzie działo się w gabinecie, że będzie miła Pani, która bardzo interesuje się ząbkami i fajnie byłoby jej pokazać jakie to piękne białaski Jasiek ma w buzi. Że będzie extra fotel co jeździ w górę i w dół i lampa, która świeci tylko dla Niego! :)
Jaś ma tak, że na wszystko się cieszy i nie boi się nowych wyzwań....jak się o nich mówi :) Trochę gorzej to wygląda w praktyce :)
Jak przyszła nasza kolej dzielnie wkroczył do środka i wspiął się na fotel dentystyczny. Pani włączyła fotel żeby podjechał wyżej i wtedy okazało się, że Jasiek nie jest zainteresowany otwieraniem buzi :) 
Skończyło się na tym, że musiałam wziąć Go na kolana i razem podjechaliśmy pod lampę i lustereczko Pani Stomatolog :)
Buzia jednak nadal zamknięta. Wtedy Pani zaczęła mnie pytać czy myjemy Jasiowi zęby. - "Sam sobie myje zęby", - "Jak to sam? a podciera się też sam?", - "No po siku sam", - "A myje się sam?", - "Sam".
Pani była wyraźnie zdezorientowana i widziałam, że już wyobraża sobie te zęby....dziura na dziurze, wszędzie jakieś ciemne przebłyski i ta PRUCHNICA!!!!!!
Przy mojej pomocy udało Nam się otworzyć Jaśkowi buzię i Pani zrobiła przegląd maski. 

Fajnie było obserwować jej minę kiedy okazało się, że wszystko jest w należytym porządku. Zaznaczyła jednak, że to My powinniśmy co jakiś czas umyć Jasiowi zęby aby zwyczajnie przyzwyczajać Go do tego, że raz na jakiś czas ktoś zagląda mu do buzi bo przecież inaczej u dentysty będzie do tego niechętny i  nieufny. 
Tutaj przyznałam jej rację chociaż wiem, że może być ciężko bo Jasiek lubi wszystko robić sam! :)
Po badaniu Pani pozwoliła pobawić mu się sączkiem, który udawał słonia pijącego trąbą wodę a na koniec dostał w nagrodę naklejki dzielnego maluszka :)
Zdecydowanie mogę uznać, że pierwsza wizyta u dentysty poszła super i ważne jest nastawienie. Moje nastawienie. 
Ogólnie do wszystkiego staramy się podchodzić pozytywnie bo w końcu Jasiek bierze z Nas przykład. Obserwuje Nasze reakcje i ważne jest abyśmy swoim zachowaniem nie wystraszyli Go.

(od taka mała dygresja dla tych co czytali mój post o przedszkolu - tam kompletnie zawaliłam :))



Super poszło Nam u dentysty więc pora na fryzjera. 
Od samego początku to w moich rękach były Jaśka włosy. Uwielbiałam te długie kołtuny i te Nasze zabawy obcinanymi kosmykami. No ale skoro przyszła pora na przedszkole to chyba wypada, żeby ktoś profesjonalnie dobrał się do tej małej głowy i zrobił na niej porządek :)
Poszliśmy do Fryzka w Olsztynie. Fryzjer przystosowany specjalnie dla małych dzieci. Kolorowo i wesoło.

Za fotel fryzjerski robi wyścigowe auto a zamiast lustra jest ekran, na którym lecą bajki :)
Pani ze zgrozą stwierdziła, że włosy są tak NIERÓWNO obcięte (na szczęście się przy tym uśmiechała a nie oceniała moje zdolności), że razem podjęłyśmy decyzję o użyciu maszynki do włosów żeby dojść z nimi do ładu.
I tak o to mój mały włosiasty Synek został prawie ogolony!
Myślałam, że dostanę załamania jak zobaczyłam te włosy na podłodze. Jasiek nie przypominał już samego Siebie. Nagle doszły mu dodatkowe 2 lata. To już nie był ten sam 2,5 latek a ja w tym momencie zostałam Mamą Jasia, który z wyglądu przypomina teraz 5 latka.
STRASZNE uczucie. Jakby mi doszło kilka lat i siwych włosów :)
Tutaj również czekała Go nagroda za super zachowanie. Pani wręczyła Nam dyplom z uciętymi kosmykami Jego włosów, do tego bańki mydlane i co najbardziej ucieszyło Jaśka - lizaka!!! 
Dyplom i bańki przejęłam Ja bo lizak to jest TO!!! :)



Po tych dwóch wyprawach wiem, że Jasiek to naprawdę dzielny maluch, któremu nie straszne są nowe miejsca. 
Podsumowując za Nami intensywne dwa tygodnie. Jasiek zaliczył przedszkole, dentystę i fryzjera....a wiem, że to dopiero początek takich podróży życia :)



Co najważniejsze. Nie warto się bać zabierać maluszki do takich miejsc. Trzeba ich oswajać im szybciej się da bo potem faktycznie na głowie będzie busz nad lewym uchem a łyso nad prawym a w buzi dwa kły i kamień węgielny :)

Miłej kawki! Ja może dzisiaj dalej powalczę w ogrodzie :)



https://czubrysiowyzakatek.blogspot.com/2018/12/przedszkole-matka-furiatka.html

Przedszkole - Matka Furiatka?



Dawno nie pisałam, ale czasu jak na lekarstwo. Działo się tyle, że mogłabym napisać książkę "Jak stracić rok w 5 minut" :) jednak ten post nie o tym :)

Będzie natomiast o tym jak łatwo i szybko można podkopać w dziecku wiarę w siebie i że warto zaufać  własnym spostrzeżeniom a nie słowom obcych ludzi.

To, że Jasiek przeżył pójscie do przedszkola już opisywałam. Bywało raz lepiej raz gorzej jednak w marcu zaczęły docierać do Nas słuchy, że zachowanie Jasia w przedszkolu jest prawie, że karygodne. 
Prawie codziennie dowiadywaliśmy się, że miał karę za swoje zachowanie. Powody były różne. Niszczenie rysunków, rozwalanie zabwek, przeszkadzanie podczas leżakowania i co najgorsze bicie.




Rozmawialiśmy z Jasiem, z wychowawczyniami, nawet psychologiem dziecięcym , który raz na jakiś czas odwiedzał przedszkole. 
Przyznam, że byłam zaskoczona. Jaś jak każde dziecko potrafi pokazać pazurki ale przecież znam Go, obserwuję Go w domu i te historie nie mieściły mi się w głowie.

Postanowiłam, że skorzystam z dostępu do kamer przedszkolnych i zacznę przyglądać się szerzej całej sytuacji. O dziwo przez kilka dni nie dostrzegłam nic szczególnego. Oczywiście nie siedziałam przy komputerze cały czas ale jednak. Nic niepokojącego nie przykłuło mojej uwagi. Natomiast z przedszkola ciągle docierały sygnały, że źle się dzieje a psycholog chce się z Nami spotkać.

Zaczynałam myśleć, że może nie zauważam jakiś sygnałów, a może pobłażam mu w pewnych zachowaniach. Wszak dziecko MUSI zachowywać się perfekcyjnie....a Moje takie nie jest.

Jednak kiedy usłyszałam od Jasia, że "nikt Go nie lubi", "nikt nie chce się z nim bawić", "Mamo jestem niegrzeczny", "Mamo jestem niedobry", "za karę śpię u Starszaków".....poczułam, że miarka się przebrała. Coś zdecydowanie jest nie tak a Jasiek nigdy nie usłyszał w domu, że jest "niedobry" lub "niegrzeczny". Zawsze staramy się odnosić do danej sytuacji a nie określać jego zachowanie ogółem. Są to określenia typu "jesteś takim grzecznym chłopcem ale w tej chwili zachowałeś się brzydko" i inne. Przyznam, że łatwiej jest wrzasnąć i powiedzieć "Co u licha wyprawiasz!?" i, że chyba coś Go opętało :D, jednak staramy się budować w nim poczucie własnej wartości i nie szufladkować zachowań używając określeń, które niczego nie wnoszą.
Dlatego było dla Nas jasne, że takie stwierdzenia wynosi z przedszkola. Ktoś wmawiał mu, że jest niegrzeczny, nidobry a na dowód tego karą było pokazanie dzieciom w innych grupach poprzez leżakowanie, że o to ten Jasiek ma karę bo jest nieposłuszny. 
Przyznam się, że wtedy po raz pierwszy pojechałam do przedszkola gotowa na konfrontację.

Nie jestem typem kobiety, która ze wszystkiego robi problem, wręcz przeciwnie. Uważam, że każdy ma prawo do swojej opinii i oceny sytuacji jednak do momentu aż mojemu dziecku dzieje się krzywda. A kiedy słyszę od Jasia, że nie chce chodzić do przedszkola bo nikt go nie lubi to musiałam interweniować. Czy wpadłam furię? Wewnętrznie trochę tak :) ale zewnętrznie byłam opanowana i gotowa do działania.



Na spontanie pojawiłam się w przedszkolu i porposiłam o rozmowę wychowawczynię Jasia. Okazało się, kilkoro starszych dzieci faktycznie przezywa Jasia a potem on reaguje agresywnie. Niestety problem polegał na tym , że tylko Jasiek ponosił konsekwencje takich sytuacji. Tylko On miał karę bo zaregował bijąc. Na co Ja się pytam! Jak ma zareagować 3 latek kiedy ktoś go dręczy? Jak ma zareagować dziecko, które jest wyzywane a nie potrafi jeszcze jasno powiedzieć co go boli i co mu przeszkadza? Małe dziecko jak ktoś stawia Go w roli agresora to tak się zachowuje....przecież "taki jest"! 
Ja wiem, że w przedszkolach jest tyle dzieci, że zwyczajnie nie da się zapanować nad wszystkim ale przecież to małe dzieci. Dzieci, które dopiero budują swój system wartości i uczą się zachowania poprzez obserwację. Kiedy widzą, że nie ma reakcji na wyzwiska, natomiast zabronione jest bronić się przy podobnych zachowaniach to jakie nauki z tego wynoszą? Muszą wybrac sobie rolę agresora lub ofiary? Niestety dostrzegłam też, że Pani sama kreuje mojego Syna na dziecko z problemami. Odniosłam jasne wrażenie, że nie bardzo za Jasiem przepada.

Wtedy zabraliśmy Jasia na 2 tygodnie do domu, żeby odpoczął psychicznie. Chcieliśmy też mieć czas, żeby przyjrzeć się jego zachowaniu oraz pobyć razem. Ewentualnie zastanowić się czy nie będzie potrzebna zmiana przedszkola gdyby po tym czasie spedzonym w domu nic się nie zmieniło.

Jasiek wrócił do przedszkola.... I co? Okazało się, żę wychowawczynie z jego grupy już nie pracują. Nie wiem czemu i szczerze poczułam ulgę.
Pojawiły się nowe Panie a problem zniknął.
Od kilku miesięcy nie ma sygnałów o agresji i problemach z Jasiem. Podczas leżakowania śpi jak inne dzieci. Okazało się, że niszczył swoje rysunki, bo kończył jako pierwszy i z nudów szukał czegoś do roboty a NIE WOLNO było mu odchodzić od stolika....Teraz może resztę czasu robić to na co ma ochotę a Ja dostaję pełne teczki jego malunków. Zaczął mówić, że lubi Panie w przedszkolu a dzieci są super....I nie bije! Nie ma skarg, zamiast tego pochwały. 
A Jasiek jest uśmiechnięty i chętnie opowiada o przedszkolu i dzieciach....



Całe szczęście Ja nie taka Furiatka a Jasiek nie taki bandzior bo był by z Nas niezły duet :))
Warto słuchać dzieci i mieć do nich zauwanie. Gdybym zawierzyła we wszystko co słyszę i zignorowałabym to co Jasiek mi mówi pewnie sama myślałabym , że jest nieposłuszny i stwarza problemy. Ważne było również to jak do tej pory My reagowaliśmy jak coś było nie tak, dzięki temu wyłapaliśmy, że coś złego się dzieje. Coś co nie powinno mieć miejsca. Warto pamiętać, że małe dziecko wchodzi w rolę, którą ktoś mu wybrał. Jeżeli skupiamy się na tych złych emocjach to utwierdzamy go, że wokół tego kręci się jego świat i kształtujemy jego charakter. Nazywanie emocji dziecka jest istotne ponieważ daje mu poczucie zrozumnienia i akceptacji a Nam pomaga zareagować na czas.







  • Share: