Jasiek i przedszkole - czyli I etap - adaptacja

By Gosia - 9/03/2017

Jasiek i przedszkole - czyli I etap  - adaptacja



Długo mnie nie było, oj długo. Hania ma już prawie 9 miesięcy i jak to zwykle w tym okresie - zaczęła się interesować "nie tymi" zabawkami. Jasiek wpada w furię jak widzi, że jego autkiem bawi się ktoś inny i w domu mamy "małe" awantury. Nasza Malutka gada już po swojemu i potrafi w dość głośny sposób zasygnalizować, że coś jej się nie podoba albo, że w tej chwili właśnie domaga się uwagi :) Po Jej minie widzę lekkie "dajesz albo będzie wrzask!" i co zrobić? Jasiek leci do pomocy i klepka na komary ląduje na jej główce.... Oj dzieje się :) 

O ich małym świecie i miłości kiedy indziej :)


Tym razem skupię się na wielkim "P" - czyli przedszkolu.
Już jutro oficjalny pierwszy dzień w przedszkolu jednak ostatni tydzień przebiegał Nam pod znakiem tygodnia adaptacyjnego. 
28 sierpnia był ten pierwszy wyczekiwany dzień. Tydzień adaptacyjny był tylko dla chętnych i każdy pobyt w przedszkolu trwał 2 godziny dziennie. Uznaliśmy, że to idealny sposób na przetestowanie Naszych możliwości i przyzwyczajenie Jasia do nowej sytuacji. 2 godziny dziennie? Co to jest? Minie zanim się obejrzymy. Jasiek będzie się świetnie bawił bo przecież taki odważny i "tulaśny" do dzieci. My również pewni siebie. Zawieziemy, odstawimy, za 2 godziny odbierzemy uśmiechniętego, zadowolonego z życia 2,5 latka.
Tydzień adaptacyjny był dla Mnie ponieważ od poniedziałku to Michał ma zabierać Jasia. 
Zawiozłam Jasia, przebrałam i oddałam w ręce Pani. Potem miałam 2 godziny dla siebie bo Hania miała zapewnioną opiekę więc pojechałam na zakupy i kawę. Po 2 godzinach odebrałam rozchichotanego i zadowolonego z przedszkola Jasia i pojechaliśmy na lody! :)

Tere fere!!!!!




Początek się zgadza jednak w kolejnych etapach trochę zawaliłam. Pierwszego dnia przyszło tylko troje dzieci z nowej grupy łącznie z Jasiem. Mieli te pierwsze dni spędzić z trochę starszą grupą, żeby zaznajomić się z salą, Paniami i zobaczyć z czym to się je. 
Rzeczywiście oddałam Jasia w ręce Pani. Poszedł na pewniaka ale jak się okazało był przekonany, że Ja też idę do środka. Oczywiście moja ciekawość zwyciężyła i stwierdziłam, że posiedzę chwilkę na korytarzu żeby nasłuchiwać. 
No i stało się.... 

Słyszę krzyki, płacz....coraz bliżej drzwi. Nagle Jasiek dobiera się do klamki i zaczyna się z nią szarpać. Słyszę kopanie i walenie pięściami. Histeria i to głośne "MAMUŚ!!!!!!!!" :( Wiem, że płacze i ja przyklejona do drzwi z drugiej strony też stoję i ryczę....Serce miałam ściśnięte i myślałam, że zaraz tam wbiegnę, żeby go "ratować". 
Nie musiałam. Jasiek wydostał się z sali i na mój widok rzucił się na Mnie i przytulił tak mocno, że nie było rady Go odkleić. 
Pani lekko zdziwiona moją obecnością z bezsilności poprosiła żebym weszła z Nim na salę i usiadła z tyłu po to, żeby tylko miał mnie na oku. 
Jasiek jednak nie poddał się tak łatwo. Tak jak przykleił się wcześniej tak ciągle siedział ze mną na podłodze. Przekonywałam, tuliłam, prosiłam, zachęcałam, żeby poszedł do dzieci ale słyszałam tylko donośne"NIE!" i widziałam w Jego oczkach taki okropny ból. To było straszne... Płakać mi się chciało ale mimo to ciągle namawiałam Go na zabawę. 
Po godzinie wyszliśmy z całą grupą na plac zabaw. Myślałam, że tam pójdzie lepiej bo podwórko to miejsce gdzie Jaś czuje się jak ryba w wodzie. A tu zonk. Ani piaskownica, ani huśtawka....nic Go nie interesowało tylko moje kolana. 
Tak minął Nam pierwszy dzień w wielkim "P". Niestety 2 dzień był identyczny tylko, że tym razem inne nowe dzieci zapatrzone na Jasia też zaczęły histeryzować.... Ich rodzice pewnie trochę mnie wyklinali.


Trzeciego dnia miałam wielkie postanowienie. Trudno. Przecież od kolejnego poniedziałku to Michał będzie go zostawiał i niestety już na cały dzień i bez kilkugodzinnego siedzenia z Nim na podłodze na tyłach sali bo przecież musi iść do pracy. Tak więc w środę weszłam z Jasiem na salę, ucałowałam Go, przytuliłam najmocniej jak się da i powiedziałam Pani, że wychodzę na podwórko i w razie czego jestem pod ręką. Kiedy Jasiek nie patrzył bo akurat jego uwagę przykuła żółta koparka, wymknęłam się z sali i od razu wybiegłam z budynku. Słyszałam za sobą krzyki i płacz. Myślałam, że zwariuję. Usiadłam na schodach i czekałam. 
Oczywiście długo to nie trwało. Szybko ruszyłam pod okna sali, w której bawiły się maluszki i stałam tak i beczałam nasłuchując płaczu Jasia. 
Co jakiś czas mijali mnie rodzice innych maluchów i pocieszali, że będzie dobrze, że Panie kazały im iść do domu albo na zakupy. Widać dużo łatwiej było im okiełznać innych rodziców i ich dzieci kiedy mnie nie było w budynku....:/ No ładnie ! :)
W końcu przyszła do mnie jedna z Pań przedszkolanek i poinformowała mnie, że zamyka drzwi od przedszkola a Ja mam wrócić o 11:00. Co miałam robić?... Zapłakana wsiadłam do samochodu i od razu złapałam za telefon i zadzwoniłam do Michała Mamy. Tak się składa, że pracuje z Mamą dziewczynki, która chodzi do tego przedszkola i akurat jest w tej grupie starszaków, gdzie Jasiek był na tygodniu adaptacyjnym. Poprosiłam aby włączyły dostęp do kamer na sali i zobaczyły jak tam Jasiek. Czy ktoś z nim jest, czy ktoś go przytula, czy ciągle tak płacze....I jak na złość system się zawiesił.....


I pojechałam....



Naprawdę sama byłam zaskoczona swoim zachowaniem. Przeturlało mnie to przedszkole emocjonalnie. Nie byłam do tej pory świadoma ile takie rozstanie i zostawienie Jasia w obcym miejscu będzie Nas kosztowało. Dla Niego to była oczywista zmiana, z którą wiązały się płacz i histerie ale nie spodziewałam się, że Na mnie to się też tak odbije. Miało być spokojnie i na luzie a wyszła ze mnie histeryczka i Matka Wariatka. 
Tak o to środa była ostatnim dniem kiedy odwoziłam Jasia bo czwartek i piątek przejął Michał. Ja już nie byłam w stanie a przecież to On od poniedziałku będzie musiał się z tym zmierzyć i lepiej zacząć teraz niż później. 
Michał na pewniaka wkroczył z Jasiem do przedszkola i zostawił Go pod opieką Pań. 
Z relacji wiem tylko, że Jasiek płakał na początku ale z każdą chwilą było już lepiej. A pod koniec pobytu Pani delikatnie zwróciła Michałowi uwagę, że lepiej będzie jak to on będzie odwoził Jasia do przedszkola.

Hmmm. Jasny sygnał dla Mamuśki co to siedzi pod salą i wyje do księżyca, żeby trzymała się z daleka bo rozwala system....Ech. 

Jutro kolejny a zarazem pierwszy prawdziwy dzień w "P". Pierwsze śniadanie, leżakowanie, obiad i podwieczorek. 
Muszę napić się czegoś mocniejszego! 






  • Share:

You Might Also Like

0 komentarze